Wda
1996 |
|||||||
Ekipa:
|
|||||||
Długość
tej trasy (od Lipusza) to ok. 136 km do Tlenia. Wda była czysta i
ciepła, zachęcała do kąpieli przez cały czas.
Rzeka płynie w zdecydowanej większości swego biegu przez
lasy, z czego znaczna część to Bory Tucholskie. Po drodze
Wda przepływa przez potężne jez. Wdzydze. Spływ Wdą, wydaje się być nieco trudniejszym wyzwaniem niż Brdą, ale również nadaje się dla początkujących kajakarzy, choć może właśnie pod nieco czujniejszą opieką bardziej doświadczonych turystów. Po drodze może być sporo zwalonych drzew, podwodnych kamieni i głazów i wpół zanurzonych konarów. O ile dla sprzętu plastikowego, na Wdzie są to rzadko kiedy groźne przeszkody, to dla naszych drewniano-gumowo-płóciennych "składaków" stanowiły czasem wyzwanie, o czym przekonaliśmy się już po pierwszych paru kilometrach. Wda jest przez całą swoją długość rzeką stosunkowo wąską, nie przekraczającą szerokością 5-10 m, rozlewającą się dopiero tuż przed Tleniem na kilkadziesiąt metrów. W 1996 były 4 stałe przenoski, ale sporo było tego typu przeszkód związanych z wysokim poziomem wody, jaki panował na rzece. Skutkowało to co najmniej kilkukrotną koniecznością przeciskania się pod różnymi mostkami i kładkami ułatwiającymi życie miejscowej ludności. W roku 1996 rzeka była bez wątpienia bardziej dzika niż Brda (mam wielką nadzieję, że tak pozostało). Sporo tu przepięknych miejsc do biwakowania poza tymi wyznaczonymi. Samych wyznaczonych pól zdaje się, nie było zbyt wiele. Nie przewalało się też - za mojej bytności w lipcu 96- przez rzekę zbyt dużo spływów. Nie można powiedzieć, że jest to rzeka nieuczęszczana, ale z pewnością można liczyć na niejeden moment samotności. Wda jest rzeką niebywale urokliwą, zwłaszcza, że prawie cały czas płynie z dala od dużych szlaków drogowych, jedynie w Czarnej Wodzie, krzyżuje się z trasą Gdańsk - Chojnice - Piła - Gorzów Wlkp. Pełno tu przepięknych, niemal dziewiczych zakątków, rzadko odwiedzanych ostępów leśnych, starych spróchniałych, pachnących stuletnim drewnem mostów i mosteczków. Choć nie należę to wędkarzy, to skądinąd wiem, że dużo tu ryb, a są i raki. Jakkolwiek najchętniej schowałbym Wdę w kieszeń, dla siebie, to jednak wypada zachęcić, by każdy ją odwiedził. Niech każdy przybysz pamięta tylko, by szanować jej przyrodę i czystość. W końcu płynie też w pobliżu Parku Narodowego Bory Tucholskie. Początek naszego spływu cztery lata temu nastąpił w miejscowości Lipusz, 14 km na zach. od Kościerzyny, nieco w bok od trasy do Chojnic. Rzeka ma tam zaledwie 2-3 m szerokości i może z metr głębokości, a posiada bardzo dogodne miejsce do startu (być może można zacząć jeszcze wyżej), jakieś kilkaset metrów od stacji kolejowej. Do Lipusza można się dostać albo autobusem PKS z Kościerzyny, albo (znacznie wygodniej) pociągiem bezpośrednim z Gdyni do Chojnic, który odjeżdża kilka razy w ciągu dnia. Spływ skończyliśmy w Tleniu, który jest sporą miejscowością letniskową, z co najmniej dwoma kempingami nad rzeką. Jest tam stacja kolejowa z połączeniami do Laskowic Pomorskich ( stamtąd można już łapać bezpośrednie połączenia na Tczew i Trójmiasto oraz Bydgoszcz, Toruń, Poznań i chyba £ódź) i Czerska. Jest również przystanek PKS. |
|||||||
Dzień pierwszy Lipusz - las, gdzieś między Loryńcem a Lipuszem w okolicach wioski Płocice (kilka km); Rzeka jest tu wąska jak wspomniałem i gdzieniegdzie zaskakuje, tak jak nas, sporo bystrzy i kamieni w wodzie, trzeba uważać. Na tym odcinku zdarzyła się też kolizja. Biały i Paweł płynęli "plastikiem". Dzień drugi do jez. Wdzydze (licząc od Lipusza ok. 14 km); Po zreperowaniu kajaka, następnego dnia ruszyliśmy dalej, zaskoczeni po drodze przez potężną burzę. Na tym etapie zaginął klapek Białego, a zgubił go Paweł przy przeprawie przez zwalone drzewo. Biały przez pół spływu nie mógł odżałować tej straty. Rzeka płynie raz lasem, raz łąkami i nieznacznie się rozszerza, nie stwarzając dalej większych problemów. W końcu zaś dopływa do jez. Wdzydzkiego, a właściwe do jego zachodniego ramienia czyli jez. Radolne w okolicy wsi Czarlina. Jezioro Wdzydzkie jest jednym z największych w Polsce (o ile się nie mylę, to jest piątym pod względem powierzchni) i składa się z czterech jezior ułożonych w kształt krzyża (płn.- Jelenie, zach.- Radolne, wsch.- Gołuń i płd.- Wdzydze). Jeżeli mamy wystarczająco czasu, to warto wpłynąć w głąb jeziora Gołuń, gdyż na końcu wsi Wdzydze Kiszewskie Dzień trzeci jez. Wdzydze (wyspa Ostrow Wielki) - okolice Miedzna (ok.15 km); Nim wpłynęliśmy na rzekę z jeziora musieliśmy przenosić kajaki na zastawce w miejscowości Borsk, tam też zrobiliśmy część zakupów - głównie browca. Następnie przepłynęliśmy jakieś niecałe 2 km była druga przenoska. W tym właśnie miejscu bierze początek kanał Wdy. Kiedyś można było wpłynąć na kanał bez przenoski, w tamtym czasie zastawka była opuszczona. Przenieśliśmy kajaki na rzekę i ruszyliśmy dalej. Przy przenoszeniu złapał nas nawet lekki deszczyk. Sama przenoska jest dość kłopotliwa w momencie kiedy wypakowuje się kajaki ponieważ w tamtym miejscu jest dość głęboko, a wyjście na brzeg jest obetonowane. Krótko po ponownym wpłynięciu na rzekę przy miejscowości. Ten odcinek rzeki może sprawiać niewprawnym kajakarzom trochę kłopotu gdyż nurt jest tu bystry, a w wodzie znajdują się kamienie. Płynąc składakami trzeba naprawdę uważać jest parę sporych kamyczków w wodzie - szczególnie przy niższym poziomie wody. Spływ przed nami zaliczył, jak się potem okazało nawet wywrotkę na tym odcinku. Z resztą chłopaki wyłowili z wody oparcie od kajaka i Nocleg wypadł nam na łące na stromym brzeg na zakolu rzeki. Nieopodal był zagajnik, gdzie Monika i Ania napotkały starowinkę, jak gdyby żywcem wyjętą z bajki o Jasiu i Małgosi, co lekko dziewczyny przestraszyło. Na szczęście okazała się dobrą Babą Jagą, pomagając zbierać chrust, towarzysząc przy robieniu posiłku i opowiadając nam historię swojego życia (która była raczej smutna). To spotkanie zrobiło na nas wrażenie, zwłaszcza, że babcia jak się nagle pojawiła, tak nagle zniknęła. Pamiętam, też że rzeczona babcia twierdziła z uporem, że w zagajniku nieopodal zgubiła toporek, zaangażowała nawet chłopaków do jego szukania - bez efektów jednak. Dziewczyny też przeżyły niezłą jazdę z kierowcą "Żuka", jadąc na zakupy, który niczym Hołowczyc pędził po polnych drogach. Tuż koło Miedzna, w Odrach, położony jest rezerwat krajobrazowy "Kamienne Kręgi", który jest - o ile się nie mylę - cmentarzyskiem i miejscem kultu, pozostałym po ludzie Gotów, którzy przebywali na tych ziemiach, bodajże w okolicach połowy I-ego tysiąclecia naszej ery Dzień czwarty Miedzno - Czarna Woda (ok.11 km); Kolejny etap wiódł do Czarnej Wody, gdzie znajduje się fabryka płyt pilśniowych (więc trochę śmierdzi) i gdzie na pewno można zrobić zakupy, gdyż to największa miejscowość na trasie. Tego dnia mieliśmy dwie poważne przeprawy tuż na samym początku. Najpierw bardzo niski mostek gdzie potrzebna była Dzień piąty Czarna Woda - Czubek (12 km); Wda do Czubka płynie głównie przez teren łąkowo-leśny, po drodze jest kilka bystrz ale bardzo sympatycznych. Obóz i nocleg urządziliśmy przy moście, po prawej stronie, koło leśniczówki Czubek (zdaje się, że nawet za darmo, a rano można było kupić w leśniczówce świeże mleko). Most jest stary i pachnący, a rzeka tu dosyć szeroka (jakieś 10 m) i woda wyjątkowo zimna. To był ważny biwak dla zwyczajów i tradycji spływowych - to właśnie w tym miejscu narodziła się tradycja zakopywania butelki. Zaraz za mostem jest stary próg zbudowany z drewnianych kołków - przy wyższym poziomie wody do przepłynięcia bez problemy - przy niższym składaki muszą uważać, a najlepiej poszukać dogodnego miejsca - czyli najgłębszego albo wyrwy w kołkach. Dzień szósty Czubek - Krępki (ok. 21 km); Kolejny etap wiódł do biwaku leżącego w środku lasu, z którego dało radę dojść do baru i sklepu we wsi Dzień siódmy Krępki - Szlaga k. Kasparusa (ok. 17 km); Trasa dalej wiodła przez przepiękne ostępy Borów Tucholskich, spokojne ciche i pełne zwierzyny. Gdzieniegdzie zdarzały się zwalone drzewa lub inne przeszkody, ale nie było to zbyt uciążliwe. Na tym Biwak w Kasparusie (wyznaczony) znajduje się przy moście po lewej stronie na bocznej drodze do wioski (nazwa pochodzi zdaje się od imienia miejscowego diabła Kacpra), która leży zatopiona w głębokich lasach i pełna jest starych ponad stuletnich chat - śmiało można powiedzieć, że Kasparus to żywy skansen. Można tam zrobić zakupy (jeśli sklep zamknięty, to pukać do domu właściciela - kiedyś otwierał nawet w nocy). Na biwaku tym spotkaliśmy sympatyczną grupę nawalonych panów w średnim wieku, jak się okazało urzędników gminy z Czarnej Wody, czyniących spływ Doliną Wódki po trudach urzędowania. Biwak ten charakterystyczny jest jeszcze przez to, że niestety nie ma dogodnego zejścia do wody - kajaki trzeba taszczyć po dość stromej skarpie. Ale to nie jeden minus. Drugim są stada mrówek, które nie wiedzieć czemu upodobały sobie akurat to pole. Niestety gzy też dają się dotkliwie we znaki - szczególnie wtedy kiedy opuści się na chwilę towarzystwo aby w ciszy i pozornym spokoju zaspokoić potrzeby fizjologiczne. Gzy atakują stadami. Dzień ósmy Kasparus - Błędno (ok. 13 km); Rzeka przepływa tu przez rezerwat krajobrazowy "Krzywe Koło Pętli Wdy". Jeden z najbardziej zachwycających odcinków Wdy. Jest trochę emocji związanych z omijaniem leżących w wodzie drzew ale piękno i urok otaczającej rzekę przyrody wprost powala. Moje wspomnienia z tego odcinka to przede wszystkim fakt, że było przepięknie i spokojnie tak, że mogłem wypić dwa piwa wiosłując. Zachęcam do obserwacji przyrody na tym odcinku - szczególnie kolorowych ważek, których latem jest na Wdzie zatrzęsienie. W samym Błędnie biwak jest płatny - niestety nie ma tam sklepu - najbliższy jest w Kasparusie. Pamiętam, że spływając poprzednio Wdą nie sprawdziliśmy wcześniej czy w Błędnie jest sklep i niestety musieliśmy na piechotę wrócić do Kasparusa i tam zrobić zakupy. Przelewaliśmy wtedy piwo do plastikowych baniaków żeby zmniejszyć ciężar zakupów, a że w sklepie było z 40 stopni piwo pieniło się jak szlak. Dzień dziewiąty Błędno - Tleń (ok.21 km); Dla naszego spływu etap końcowy, wciąż w głębokiej puszczy (w niektórych momentach gęste świerkowe ostępy przypominały lasy z bajek dla dzieci, pełnych skrzatów i krasnoludków). Na brzegach było widać efekty działalność bobrów, które w tych okolicach występują w nadmiarze. Nurt na tym odcinku jest wartki i trzeba zachować uwagę w spływaniu, by się nie wpitolić na żaden kamień albo korzeń - szczególnie w okolicach wioski Stara Rzeka . Na brzegach pozostałości wojny tj. jakieś zniszczone betonowe budowle i wysadzony w powietrze betonowy most. Przed samym Tleniem Wda rozlewa się szeroko, a jej dno jest gęsto zarośnięte roślinnością, co niekiedy utrudnia płynięcie, hamując kajak (tutaj właśnie dzięki schowanemu pod wodę pniowi, kajak Białego i Pawła był przez chwilę lodołamaczem , a Biały był drugim człowiekiem po Chrystusie, który chodził po wodzie). Tu bierze początek tzw. rozlewisko rzeki Wdy spowodowane przez zbudowanie tamy i elektrowni wodnej w miejscowości Żur. Dobiliśmy do pola biwakowego w Tleniu - po prwej stronie za mostem drogowym. W Tleniu też dopadliśmy pierwsze gazety od 1,5 tygodnia, by ze zdumieniem dowiedzieć się, że Polska reprezentacja olimpijska jest na pierwszym miejscu klasyfikacji medalowej po tygodniu igrzysk w Atlancie :)) Tleń jest dość popularną miejscowością wypoczynkową. Są tu dwie dyskoteki i parę pubów gdzie można spędzić wieczory. Wówczas spotkaliśmy bardzo fajne towarzystwo na polu biwakowym. Zrobiliśmy nawet imprezę gdzie dołączyli się wszyscy z owego pola. Z mapy wynika, że jeśli ma się czas, to spływ można spokojnie kontynuować jeszcze do Gródka(ok.20 km), albo nawet do Świecia (ok. 35 km). A chyba i warto. Cytat spływu: Jeszcze tylko minimum sanitarne i spać. [czyli umyć zęby i klejnoty i do namiotu] - autor: Biały |
|||||||
|