Środa 24.07
Nasza przygoda zaczęła się w środę o 14:00, kiedy Olo z Madzią przyjechali
po mnie z Dobrej do Szczecina. Samochód był już prawie pełen, a jeszcze
moje i Torstena manatki. Moje weszły do bagażnika. Teraz jedziemy na dworzec,
odbieramy Torstena z pociągu z Berlina i ruszamy na Gdańsk. Po 20:00 jesteśmy
u Goni. Tu jest nasz punkt zborny, tu też dołączają też i inni, którym nie
jest dane z nami popłynąć w tym roku. Czwartek 25.07
Rano o 5:30 pobudka, śniadanko, pakowanko o 7:00 ruszamy. Trzy samochody
wypakowane po dach w tym maluch Białego. Przed nami kawał drogi. Wcześniej
mamy dogadane przez telefon miejsce na przechowanie naszych samochodów.
W drodze musimy jechać 80 na godzinę bowiem "maluch" Białego tyle
jest w stanie dać z siebie. Robimy też parę przystanków na tankowanie paliwa
bo maluch białego - hi, hi ,hi może jechać tylko do momentu kiedy paliwo
w baku dojdzie do połowy. Docieramy do Gawrych-Rudy na 13:30. Za wioską
po północnej stronie jeziora Wigry, 2 km za wsią znajdujemy pole biwakowe
z średnim dojściem do wody, ale właściciel jest niemiły u chce nas jeszcze
skasować za wszystko: postój aut, wodowanie, pobyt i jeszcze klimatyczne...
cofamy się i kilometr za wioską znajdujemy fajną łączkę z ładnym wejściem
do wody.
Składamy kajaki, pakujemy się, auta do leśniczówki i o 16:15 jesteśmy na
wodzie. Kiepsko to wygląda, bo przed nami 15 km, a czasu mało, niebo zachmurzone
i wieje mocno. Jezioro Wigry do małych nie należy. Próbujemy płynąć nawet
na żaglach... Wiatr mamy cały czas w plecy i pokonujemy cały odcinek w niecałe
3 godziny. Po drodze niebo się przeczyszcza. Mijamy piękne widoki jez. Wigry.
Kolega Olo popisuje się ekwilibrystyczną umiejętnością radzenia sobie w
trudnych sytuacjach nawet na wodzie przy silnym wietrze i niezłej fali.
W Rosochatym Rogu znajdujemy pole bez problemu, widoczny długi pomost. Na
polu palenisko, wiata i stoliki. Kible. Cena 3 zł. od osoby nie wydaje się
wygórowana. Tego wieczora zbyt długo nie siedzimy przy ognisku, zmęczeni
wcześniej idziemy spać. Piątek 26.07
Rano piękna pogoda, łapiemy słońce, bo nie wiadomo jak będzie dalej, może
to ostatnie promyki na
tym spływie. Śniadanko, pakowanko, ruszamy koło 12. Za cyplem pokazują się
kolejne pola biwakowe. Mamy bardzo silną, boczną falę która spycha nas w
trzciny ale co to dla nas. A dalej przepływamy obok pięknego klasztoru w
Wigach. Wpływamy w końcu na rzekę, jeszcze małe jeziorko - Postaw na którym
robi sobie kilkunasto minutową sjestę w pełnym słońcu i jesteśmy na Czarnej
Hańczy. Rzeka ma tu charakter wyjątkowo jeziorno-podmokło-bagienny. Liczne
trzciny i meandry. W okolicy Budy Ruskiej można się pogubić na tych podmokłych
terenach,
w końcu zatrzymujemy się na popas w Maćkowej Rudzie na pomoście niedaleko
sklepu. Lokalny folklor nas poraża. Obok piwa w kubeczkach z beczki serwowane
jest również wino . Bardzo miło czas nam płynął i minęło kilka kolejek zanim
ruszyliśmy w dalszą drogę. Rzeka dalej ma leśny charakter, ale płynie się
wyjątkowo spokojnie, tak, że jeden kolega zasnął na pokładzie. Po drodze
liczne prywatne pola biwakowe, także każdy coś może znaleźć dla siebie.
Mijamy wpływ Pawłowki po lewej stronie, stanicę wodną w Wysokim Moście i
znajdujemy piękne pole biwakowe na skarpie w lesie na wysokości Studzianego
Lasu. Woda w rzece bardzo czysta, płytka i niestety trochę chłodna. Płacimy
za pobyt, ale bez zdzierstwa. Na polu palenisko, zadaszone stoliczki i ławeczki.
Wieczorem urządzamy ognisko - pierwsze ognisko przy, którym siedzimy długooo.
Olo suszy rzeczy, w których został wrzucony do wody celem otrzeźwienia,
a Cypis suszy buty, w których wpadł razem z Olkiem. Sobota
27.07
Rano wita nas znowu piękna pogoda, wygląda, że pogoda się już ustabilizowała.
Rano odbieramy pączki z lokalnego wypieku. To kolejny folklor, wzdłuż rzeki
na pomostach, łączkach i zwalonych drzewach siedzą baby i sprzedają drożdżówki,
pączki, jaja, ogórki i co tam która ma. Poza tym każdy małorolny właściciel
kawałka ziemi nad rzeką zamienia go na pole biwakowe i za niewielką opłatą
nocuje kajakarzy. To miły znak nastawienia na turystykę, a skoro o dziewiczości
tamtych terenów już ostatni górale zapomnieli, to czas pomyśleć o dochodzie
zamiast biadolić, że za komuny było lepiej... Inny folklor, to stanice wodne.
W nich są „psie budki” stołówki oraz sauna. Turysta zorganizowany
może płynąć bez namiotu i śpiwora, bo czeka na niego 2-osobowy domek wielkości
psiej budy, bez garkuchni, bo czekają na niego gotowe obiady, a w razie
deszczu po drodze, wygrzeje się na noclegu w gorącej saunie. Aż szkoda opuszczać
takie ładne miejsce, przeraża nas duża liczba
spływów. Rzeka płynie pięknym leśnym odcinkiem. We Frąckach pod mostem zatrzymujemy
się na zakupy, w wiosce są sklepy. Dalej rozdzielamy się i szybsza ekipa
płynie by zająć miejsce na nocleg. Rzeka płynie szeroką doliną wijąc się
w niej jak jelito w ciele człowieka. Brzegi obrośnięte wysoką trzciną. Niefajnie.
Właściwie najnudniejszy kawałek Czarnej Hańczy - skręt w prawo, potem w
lewo i ciągle to samo: ściana trzcin. Co jednak trzeba przyzanć przyroda
dostarcza nam atrakcji w postaci ważek, bobrów czających się w trzcinach
i ptactwa wodnego. Po drodze mało miejsc, bo podmokło, a jak jest jakieś
miejsce, to zajęte. Jest słoneczna sobota, nie ma co się dziwić! W końcu
docieramy do £osiek - biwakiem za mostkiem. Jest już tu jakiś spływ,
ale my wykazujemy się bystrością i zajmujemy miejsce dla naszej ekipy. Z
czasem docierają nasze kolejne kajaki. Okazje się, że tamta ekipa kończy
i wieczorem wszyscy wraz z transportem opuszczają pole. Zostajemy tylko
my i jeszcze jeden namiocik z ludźmi, z którymi spotkamy się jeszcze kilka
razy. Wieczorem kolejna wizyta sprzedawcy drożdżówek. Ognisko, gitarki i
kiełbaski. Niedziela 28.07
Rano pojawiają się kajakarze rozpoczynający spływ w tym miejscu. Doszło
nawet do drobnego incydentu, gdy Marta chciała umyć ręce w rzece. Maniek
jednak wykazał się refleksem i dał szybki odpór.
Od 3 dni pogoda się ustabilizowała na upalno-letnim poziomie. A przed nami
ostatni odcinek Czarnej Hańczy. Jest on piękny. Rzeka płynie w gęstym lesie,
czasami wysokie piaszczyste skarpy, czasami jakieś drzewo w wodzie (co na
CzH jest rzadkością) i po 3 godzinkach dopływamy do rozwidlenia przy moście
niedaleko Rygola. Trzeba uważać, bo to, co wydaje się głównym nurtem jest
tylko odnogą, zaś główny nurt kryje się w trzcinach. Jeśli niewłaściwie
zakręcisz, to niebawem dotrzesz do początku
królestwa £ukaszenki - jest to rzeczka zwana Szlamicą. Płynąc Hańczą
wnet dopływamy do Kanału Augustowkiego. ¯egnamy Czarną Hańczę, płynęliśmy
nią niecałe 3 dni spływu i skręcając w prawo docieramy do pierwszej śluzy
- Sosnówek. Nabieramy tu doświadczenia, że są różne ceny, w zależności od
pory dnia (po 16.00 jest 2x drożej) 50% ulgi studenckiej, można też czasem
ponegocjować. Pierwsze wrażenia za śluzowania są bardzo ciekawe. Wpływa
się do kamiennego kanału, a po zamknięciu drewnianych wrót, wpływa duża
ilość wody i dość szybko poziom wody się podnosi o 3-6 m. Otwiera się brama
i już jesteśmy wyżej. Kanał Augustowski wydawał nam się być nieatrakcyjnym,
lecz gdy go zobaczyliśmy od razu zmieniliśmy nasze nastawienie. Kanałem
płynie się bardzo przyjemnie, jest on zarośnięty po bokach wysokimi drzewami
i liczną roślinnością, woda stojąca. Po niedługim czasie dopływamy do kolejnej
śluzy - Mikaszówki i niebawem jesteśmy na jez. Mikaszówek . Za śluzą po
lewej stronie znajduje się wioska, gdzie robimy zakupy. Sklep zaopatrzony
w niezliczone
gatunki piwa. £atwo podpłynąć kajakiem, jest plaża i stoliczek w cieniu.
Sklep spożywczy obok warzywniak. Po drugiej stronie jeziora Mikaszewo znajdujemy
pole biwakowe w lesie. Jedyny problem stanowi spora skarpa na którą wdrapujemy
się naszymi kajakami. Wysiłek jednak się opłaca. O ile woda w Hańczy była
zimna, o tyle w Kanale oraz jeziorach bardzo ciepła. Nawet czasami nie chciało
się płynąć w kajaku. Znajdujemy ładne miejsca na namioty. Tego dnia siedząc
przy stoliczku na tradycyjnej kawowo-czekoladowej sjeście podejmujemy zakład
kiedy Biały rozpocznie jeść kolację. Bo Biały jest naszym największym maruderem.
Najpierw długo się wypakowywał, następnie stawiał namiot, układał rzeczy,
a gdy już się wydawało, że rozpocznie przygotowania do jedzenia, ten wybrał
się na kąpiel. Następnie minęło dużo czasu, od powrotu znad jeziora, poprzez
bardzo długi proces przygotowania niezłożonego posiłku, by w końcu wziął
pierwszy kęs do ust, który przyniósł zwycięstwo Cypisowi! A wieczorem ognisko,
gitarki...Przesadziliśmy trochę z ogniem płomień był trochę za wysoki i
baliśmy się, że zapali się pobliskie drzewo ale na szybko opanowaliśmy żywioł.
Było bardzo miło. Poniedziałek 29.07
Kolejnego dnia pogoda jak poprzednio. Pięknie! Ruszamy nie za późno, bo
śluzy do 16 są tańsze. Po przepłynięciu jeziora - Śluza Perkuć. Według mnie
najpiękniejsza śluza na trasie. Piękne zdjęcia
aparatem Torstena - zapraszam do galerii. Za śluzą Kanał ładnie płynie i
nagle pojawia się z lewej strony piękny drewniany zajazd, jakby przeznaczony
dla kajakarzy. Była już chyba 13, zatrzymaliśmy się, miła obsługa, zimne
piwo, podjedliśmy też conieco. Bardzo miłe miejsce. Przed wypłynięciem jeszcze
kąpiel w wodzie. Niebawem dwuetapowa śluza Paniewo. Gdy dochodziła 16 dopłynęliśmy
do ostatniej tego dnia śluzy Gorzyca - tempo płynięcia było zawrotne bo
zależało nam na w miarę punktualnym dopłynięciu do śluzy. Za śluzą zatrzymujemy
się po lewej przy sklepie, robimy zakupy. Dalej kanał przypomina zarośnięte
jeziorko i po niecałej godzinie wiosłowania dopływamy do rozwidlenia i zakrętu
na jez. Serwy. Płyniemy! Pod lekki prąd, ale woda bardzo czysta i ciepła.
Niebawem dopływamy do przenoski przez drogę na jezioro Serwy.
Przeniesienie 6 kajaków wypakowanych rzeczami zajęło nam 40 min. I już jesteśmy
na Serwach, woda ma tu seledynowy kolor, a brzegi wypełnione są turystami,
wczasowiczami i koloniami. Nie ma gdzie się rozbić. Mieliśmy płynąć do wyspy
Dębowej, jednak wcześniej zauważyliśmy piękne miejsce na wysypie Kormoranów
(wyspa Sosnowa). Uprzątnęliśmy je troszkę z gałęzi, niestety, wejście do
wody było bardzo muliste.
Okazało się, że w mule czaiły się ogromne pijawy. Warto dodać, że atakowały
wszystko co się rusza - nawet kajaki. To niestety stało się powodem drobnych
sprzeczek w naszym gronie. Na wyspie Kormoranów mieszkają liczne kormorany
i wydają dość głośne, nieprzyjemne dźwięki oraz pozostawiają dość liczne,
nieprzyjemne odchody. A nieopodal obozu znaleźliśmy dużą kupę bez papieru,
co sugerowało, że coś tu musi straszyć i ktoś tak się przestraszył, że aż
zesrał się w locie! Wieczorem przy
lampowisku dominował czarny humor. Wtorek 30.07
Planowaliśmy, że zostaniemy tu na dzień wolny, lecz zmieniliśmy plany i
rano wyruszyliśmy dalej, początkowo w podróż powrotną. Tym razem postanowiliśmy
wykonać rekordowo szybką przenoskę, udało nam się w 25 min.
Znowu piękny odcinek rzeki i jesteśmy na kanale. Zaczął się najdłuższy prosty
odcinek - Kanał Czarnobrodzki. 6,5 km prostej. Lewa strona była w cieniu
i wszyscy jak po sznurku płynęli lewą błogosławiąc, że wypłynęliśmy tak
wcześnie i słońce nie było jeszcze w zenicie. Po długim kanale śluza Swoboda.
Na jez. Stodzienniczym jest przystań, gdzie zatrzymaliśmy się by schłodzić
gardła zimnym browarkiem i tak wzmocnieni znaleźliśmy super fajne miejsce
na biwaczek na cyplu po drugiej stronie jeziorka. Wieczorkiem, przy zachodzącym
słońcu bardzo miło leżeliśmy oparci na kajakach. A przy okazji obchodzę
moje urodziny. W prezencie dostałem wiosło. Jak znalazł będzie dla żony!
Środa 31.07
Dzień wolny. Ale wolny od płynięcia, choć niektórzy i tak płynęli. Tego
dnia wybraliśmy się 3 drogami do sanktuarium po drugiej stronie jeziora,
a następnie do baru. Cypis, Olo i Maniek z dziewczętami ruszyli pieszo,
Torsten i Biały - kajakami a Iskra i ja wpław. W sanktuarium ślady obecności
Papieża. W barze zimne piwko (pół ¯ywca jasnego i pół ¯ywca ciemnego
- extra! i 2 młode sprzedawczynie, które skupiły uwagę Białego i Iskry.
Po mile spędzonym dniu w barze jeszcze zakupy, na które z długą listą od
wszystkich wybieram się z Torstenem kajakiem. Drugi kajak dla Białego i
Iskry pozostaje przy pomoście a pozostali płyną do obozu tramwajem wodnym
- czyli łódeczką z parawanem i silnikiem - w naszym stanie droga na cypel
potrwała by do północy. Jest upał, więc zabieramy nasze piwka i siedzimy
z nimi zanurzeni po szyje w wodzie. Po południu do
naszego obozowiska dobija grupa kajakowiczów. Na polu robi się gęściej.
Obóz "nowych" rozbija się w fatalnym miejscu albowiem na naszej
drodze do pomostu przez co są narażeni na nasze dzikie pomysły i paradowanie
na waleta co po niektórych. Wkrótce wracają do obozu Iskra z Białym i Biały
swoimi nawoływaniami z namiotu pokazuje, kto tu był pierwszy!!! Wieczorem
ognisko i pamiętny dialog śpiewany Mańka i Olka na melodię John Kanaka:
Żeby Ciebie lepiej niosło
Wsadź se w dupę całe wiosło
Drogi Olku brak mi słów
Wsadź se w dupę Augustów
A na koniec kultowa kąpiel nocą w jeziorze. Tego wieczoru chyba nikt nie
spał w obozie "nowych". Czwartek 1.08
Rano ruszamy dalej w drogę, jeszcze tylko ostatni raz odwiedzimy nasz bar
i przed drogą w ten upalny dzień po jednym piwku. Ostatnia śluza i jez.
Białe - jakże inne niż poprzednie. Tu dominują sporty motorowe, brzegi zapchane
turystami. Jest taki upał, że w połowie Białego stajemy na cyplu się pokąpać.
Mańki mają awarię steru i gorzej im się przez to zmaga z falami. Jednak
dopiero jez. Necko pokazuje jak daleko byliśmy od cywilizacji. Motorówki,
skutery, narty wodne, narty na uwięzi... a poza tym tłumy na plażach! My
wpływamy do Augustowa. Chcieliśmy zwiedzić muzeum kanału, lecz jest 14.50
a muzeum do 15, więc już nikogo nie ma i możemy pocałować klamkę. Robimy
za to zakupy, bo przed nami perspektywa ich braku. Ruszamy i ponownie musimy
przedzierać się pomiędzy motorówkami na jezioro Rospuda, tu szukamy miejsca
na nocleg, bo na rzece podobno nic nie znajdziemy. Na jeziorze mijamy po
prawej stronie ogromne pole, potem po prawej mała dziurka w lecie i większość
decyduje, że tu zostaniemy, jednak 3-osobowa mniejszość płynie na pole,
w końcu ugodowa decyzja większości rozładowuje impas i wszyscy nocujemy
razem na polu (najdroższy nocleg na spływie). Piątek 2.08
W tym miejscu kończy się miły spływ a zaczyna walka z wodą. Przed nami 2
dni płynięcia pod prąd rzeką z przeszkodami. Na początku jednak dziewczęta
popisują się gospodarnością i zorganizowaniem - to cud, że nam nic nikt
nie ukradł.. Potem już ruszamy. Rospuda na tym odcinku ma charakter rzeki
leśno-łąkowej, podmokłe brzegi, zakręty. Po godzinie płynięcia pod prąd
skręcamy w prawo w Bliznę. Początkowo rzeka ma 3-4 m szerokości, lecz z
upływem czasu miewa nawet 2, że ledwo starcza na wiosła. Gzy atakują stadami,
momentami nie można wiosłować. W Szczerbie pod mostem zostawiamy kajaki
i odwiedzamy ostatni sklep. W ten gorący dzień przydaje się też schłodzić
gardło zimnymi Dojlidami. Po 2 godzinach i przeprawie przez niezaznaczoną
na mapie zastawkę w rzece dopływamy do Blizny, gdzie na moście kolejowym
jest strzałka, którędy do sauny. Niedaleko po prawej stronie łączka i dogodne
miejsce na biwak. Tu podczas postoju nawiedza nas pierwszy na spływie deszcz.
Na szczęście przelotny, jednak dalej towarzyszą nam chmury i groźba opadu,
a także przetaczająca się po bokach potężna burza, która dodaje nam skrzydeł.
Rzeka otacza Strękowiznę łukiem a przed zabudowaniami jest zastawka i przenoska.
Już zapomnieliśmy co to słowo oznacza. Wyciągamy kajaki z wody a za nami
burza i granatowe niebo. Szybko więc stawiamy
3 namioty o odwracamy kajaki. Przy gorących kubkach przeczekujemy ostrą
burzę i ulewę. Pakujemy się i do wody. Przed nami fatalny odcinek Blizny
przepływający przez zabudowania. Często grodzony drutem kolczastym. Tu podczas
udrażniania jednego odcinka weszliśmy w bezkrwawy konflikt z lokalną społecznością,
która przegrodziła nawet most elektrycznym pastuchem. Dalej Blizna płynie
lasem. Rzeka staje się płytka i w wodzie spotykamy całe zwałowiska drzew,
raz musieliśmy obnosić kajaki brzegiem. Jednak z uwagi na sprzęt płynięcie
jest wkrótce niemożliwe i wieczór spędzamy ciągnąc nasze kajaki. Gdy zaczyna
robić się ciemno dochodzimy do mostu i Uroczyska Powstańce. Miejsca jest
tu nie za wiele. Na nasze 6 namiotów nie wystarcza na jednym brzegu i rozbijamy
się 3 po lewej i 3 po prawej. Wszystko mokre. Miejsce to jest jedynym sensownym
miejscem na biwak od Strękowizny aż do jez. Blizno. Gdy byliśmy już rozbici
i po kolacji i szykowaliśmy ogień, do Uroczyska dobiła 3-osobowa grupa kajakowiczów,
i gdyby nie nasze namowy, by nie brnęli dalej, to poszliby dalej w przekonaniu,
że zaraz będzie jezioro. Młodzi wykazali się doskonałą organizacją, co wzbudziło
nasze uznanie i stało się zaczątkiem dalszych rozmów o stosunkach damsko-męskich
na spływach. Rzecz jasna wieczór zakończyliśmy ogniskiem pieczeniem kiełbasek
Sobota 3.08
Rano pogoda znowu piękna, po wczorajszych deszczach ani śladu, jednak nie
było aż tak ciepło jak poprzednio. I bardzo dobrze! O płynięciu dłuższych
odcinków nie było mowy. Na szczęście woda ciepła, humory dopisywały. A Torsten
na ostatni dzień znalazł miśki żelki. Im bliżej jeziora, rzeka nadawała
się do płynięcia na co raz dłuższych odcinkach. Przed jeziorem spotykamy
jeszcze osobliwość. Na canoe płynie facet z laską z innej bajki. Wszyscy
faceci odprowadzili ją wzrokiem. Rozmawialiśmy o tym wydarzeniu jeszcze
długo, po co wziął ją na kajak? Ta super-laska tylko sobie siedziała, a
facet wszystko robił. Ona pięknie ubrana, osty dekolt, długie paznokcie,
zadbana fryzura... W końcu dopływamy do jez. Blizno - przy pływaniu trzeba
uważać bo w wodzie są kołki nie wiadomo po czym. Przy ujściu jest pomościk
i pole biwakowe po prawej, gdzie czekamy na całą ekipę. Przepływamy jeziorko
i lądujemy w Atenach. Okazuje się, że nie ma tu już miejsc na biwak, bo
to sobota i wszystko pozajmowane. Zatem się dzielimy i ekipa samochodowa
idzie po auta (mają jakieś 10 km z buta do Gawrych Rudy, a pozostali płyną
do Danowskich, gdzie podobno jest fajne pole. Po godzinie płynięcia okazuje
się, że na okolicznych polach nie jest wcale lepiej, a ceny na biwakach
są chorendalne, plus opłaty za samochody... Znajdujemy w końcu miejsce,
gdzie właściciel zgadza się nas przyjąć na łączce za piątaka od łba. Namioty
rozbijamy w rzędzie na suchym miejscu, bo łączka podmokła. Dociera ekipa
samochodowa. Pakowanie sprzętu. Wieczorem długie nocne Polaków (i Niemca)
rozmowy... Maniek jako mediator - moderator wypadł świetnie! Powiedziałbym
potrzebne było takie oczyszczenie. Niedziela 4.08
Rano pakowanie do samochodów i w drogę powrotną. Wieczorem jesteśmy w Gdańsku,
zachodnia ekipa nocuje u Mańków a wieczorem spotykamy się jeszcze na piwku
nad morzem. W poniedziałek wyjeżdżamy do Szczecina i do Berlina. Podsumowanie
Przepłyniętych co najmniej 134 km, 9 dni na wodzie. Spływ bardzo zróżnicowany.
Jeziora, rzeka (łatwa technicznie), kanały, małe rzeki z prądem i pod prąd,
większa rzeka pod prąd... Po początkowej łatwiźnie Blizna ostro dała popalić,
na szczęście pogoda dopisała na całym spływie. |