środa 26 czerwca
Postanowiliśmy rozpocząć spływ Zbrzycą w Sominach - małej wiosce z sympatycznym
barem, leżącej nad jez. Somińskim. Najdogodniej wodować kajaki na prywatnym
polu biwakowym po lewej stronie - pierwszy dom po lewej stronie przy wjeździe
do Somin - właściciel Pan Chapka. Na miejsce przyjechaliśmy (Gosia, Cypis
i Biały) jako pierwsi, grupa szczecińsko-berlińska (Torsten, Shuya) dotarła
nieco później, zaraz po zachodzie słońca. Misiak miał dotrzeć w dniu następnym
około 14.00. Szybko rozbiliśmy namioty - po raz pierwszy w tym sezonie i
tradycyjne długo rozmawialiśmy, co u
nas słychać. Jedyne, co mąciło nasz sielski nastrój to prognozy pogody,
które niestety nie były pomyślne. aż w końcu opad deszczu zakończył nasze
posiedzenie i wygonił do namiotów.
czwartek 27 czerwca
Rano obudził nas deszcz i niezbyt ciekawa pogoda. Postanowiliśmy po śniadaniu
rozłoąyć kajaki, czynności te przerwał jednak deszcz. W końcu po paru godzinach
pogoda trochę się poprawiła i mogliśmy dokończyć rozkładanie sprzętu. Około
14.00 dojechał Misiak. Pogoda znowu się załamała. Zrobiliśmy wówczas mała
naradę wynikiem, której najpierw odstawiliśmy samochody do stanicy wodnej
nad jez. Witoczno (gdzie kończyliśmy spływ), a następnie udaliśmy się gromadnie
do baru, wypłynięcie przekładając na dzień następny.
Wieczorem pogoda na tyle się poprawiła, że zorganizowaliśmy sobie małe ognisko
z tradycyjnymi śpiewami.
piątek 28 czerwca
Dzień wstał bardzo wietrzny, ale na szczęście było w miarę ciepło i nie
padało, słońce przedzierało się ambitnie przez chmury. Pożegnaliśmy się
z Białym, który niestety nie mógł z nami dłużej zostać, szybkie pakowanie
i wreszcie na wodę. Przepłynęliśmy jezioro Somińskie, pod koniec którego
tworzyły się już spore fale, wiatr, bowiem nie ustawał. Wpłynęliśmy w sympatyczny
przesmyk między jeziorem somińskim a kruszyńskim (który przez to, że zarasta
jest trudno znaleźć) i zrobiliśmy sobie mały popas na wodzie. Niebo wypogodziło
się jednak wiatr nadal był silny. Po wypłynięciu na jez. kruszyńskie okazało
się, że mamy dość dużą falę z boku, choć na początku nie wydawała nam się
groźna. Po przepłynięciu jednak kilkudziesięciu metrów musieliśmy odwrócić
kajaki dziobem do fali z niepokojem obserwowaliśmy, co raz większe fale
napierające z głębi jeziora. To były największe fale, jakie w ąyciu widzieliśmy
na jeziorze. Płynąc Gwdą na jez. Wierzchowo też spotkaliśmy dość duże fale,
które zmusiły nas do dobicia do brzegu i
zrobienia przewózki ale te w ocenie wszystkich uczestników były większe.
Zrobiło się bardzo niebezpiecznie - musieliśmy mocno halsować a przy każdym
nawrocie ryzykowaliśmy wywrotkę. Wraz z Gosią dobiliśmy do brzegu, Misiak,
Szuja i Torsten dopłynęli do ujścia Zbrzycy. Następnie Torsten doszedł do
nas brzegiem i zamienił się z Gosią w kajaku. Gosia zaś wzięła najcenniejsze
rzeczy i przeszła brzegiem do Szuji i Misiaka. Ruszyli przez fale i po dziesięciu
minutach lekko przerażeni dobiliśmy do reszty załogi. Po krótkim odpoczynku,
- co by nie mówić było to jednak mocne przeżycie - ruszyliśmy dalej. Po
kilkuset metrach płynięcia rzeczką wypłynęliśmy na spokojne wody płytkiego
jeziorka Parzyn. Strzeliliśmy kilka browarków oraz pamiątkowych fotek i
dalej w drogę. Nie trudno znaleźć ujście rzeki z jeziora. Dalej Zbrzyca
mniej więcej do wioski Kaszuba płynie bardzo malowniczo przez las. Mniej
więcej w połowie drogi między jeziorem Parzyn, a ujściem rzeczki Młosiny
do Zbrzycy jest przenoska przy starym, nieczynnym młynie - niestety dość
kłopotliwa, ale bez przesady. Przenosić z lewej strony około 20 metrów.
Dalej Zbrzyca bez dodatkowych atrakcji płynie malowniczo lasem. Tegoą dnia
zaplanowaliśmy biwak w okolicach Kaszuby i po minięciu zabudowań zaczęliśmy
intensywnie rozglądać się za dogodnym miejscem - Zbrzyca nie ma zorganizowanych
pól biwakowych, więc trzeba rozbijać się na dziko. Pierwsze miejsce, które
wydało nam się w miarę sympatyczne znaleźliśmy dokładnie w miejscu gdzie
wspomniana wcześniej Młosina wpada do Zbrzycy - jednak pasła tam się krowa,
co sugerowało, że jest to regularne pastwisko. Wpłynęliśmy
pod prąd Młosiną i po kilkudziesięciu metrach na lewym brzegu wypatrzyliśmy
w miarę dogodne miejsce na rozbicie trzech namiotów. Miejsce było na lączce
przy rzece lub na górce na starej, zarośniętej drodze na skraju lasu, wybraliśmy
to drugie - jedno z najpiękniejszych miejsc biwakowych, na jakich spałem.
Po mniej-więcej godzinie od rozbicia w naszym obozie pojawił się właściciel
łąki, na której rozbiliśmy namioty - na szczęście nie miał nic przeciwko
naszemu obozowi. Po zjedzeniu obiado-kolacji rozpaliliśmy ognisko i rozpoczęliśmy
tradycyjne Polaków (i Niemców) przy ogniu rozmowy od czasu do czasu przygrywając
na gitarach.
sobota 29 czerwca
Niestety od rana padało dość mocno. A że nie przestawało do południa, postanowiliśmy,
że tego dnia nie popłyniemy, ale za to w niedzielę będziemy musieli przepłynąć
25 km. Deszcz padał prawie do 16.00, jak tylko przestał podjęliśmy decyzje
żeby pójść do wsi i zrobić zakupy. W pobliąu naszego biwaku były dwie wsie:
Kaszuba- bliżej i Leśno - dalej. Uznaliśmy, że pójdziemy do Leśna, jako
że jest większe. Niestety po półgodzinnym błądzeniu po okolicznych łąkach
w poszukiwaniu właściwej drogi zawróciliśmy i obraliśmy za cel Kaszubę.
Do Kaszuby dotarliśmy bez problemów. Po drodze minęliśmy tajemnicze gospodarstwo
rolne, na terenie, którego właściciel urządził małą wystawę
sprzętu rolniczego. Na szczęście okazało się, że we wiosce jest sklep, -
a właściwie piwnica jednego z domów przerobiona na symboliczny sklep. Dla
zainteresowanych jest to jeden z domów stojący przy drodze łączącej Rolbik
z Leśnem - bodajże trzeci dom po lewej stronie od skrzyąowania stojąc twarzą
w kierunku Rolbika. Zrobiliśmy zakupy i w lekkiej mąawce wróciliśmy do obozu,
badając przy tym przenoskę przy starym, ale nadal czynnym młynie - elektrowni
w Kaszubie. Po obiedzie przygotowaliśmy ognisko - wszyscy oprócz Torstena,
który pozostał na czatach w obozie mieliśmy przemoczone buty spodnie do
kolan, mokra trawa działa jak mały prysznic. Przy ognisku przesuszyliśmy
spodnie i buty. Wieczorem zaczęło się przejaśniać i wyszło nawet słońce.
Leki ciepły wietrzyk wysuszył namioty. Temperatura też się podniosła, przez
co ognisko zakończyliśmy nad ranem.
niedziela 30 czerwca
Pogoda postanowiła nas nie rozpuszczać i rano powitała nas spowitym w chmury
niebem. Na
szczęście jeszcze nie padało - ale my nie mieliśmy już wyboru, - co prawda
zawsze mogliśmy pójść po samochody, ale oznaczało to by porażkę, a tego
nasza spływowa duma by nie zniosła. Zjedliśmy śniadanko i szybko znaleźliśmy
się na wodzie. Dopłynęliśmy do Zbrzycy i po kilku minutach płynięcia wąską
rzeczką byliśmy już przy młynie-elektrowni w Kaszubie. Kajaki przenosi się
lewą strona obnosząc budynek przyległy do młyna - całość około 60 metrów.
Oczywiście nie obyło się bez zdjęcia - młyn, bowiem wygląda na zabytkowy.
Za Kaszubą Zbrzyca płynie bardzo malowniczo skrajem lasu, jest wąska, niezbyt
bystra i czasem mocno meandruje. Po drodze moąna spotkać kilka zwalonych
drzew, kładek. Jedno drzewo przy wysokim poziomie wody może spowodować przenoskę
prawą stroną. Po drodze złapał nas przelotny deszczyk. Dopłynęliśmy do miejscowości
Milachowo-Młyn gdzie znajduje się ostatnia na szlaku Zbrzycy stała przenoska.
Jest to kolejny młyn, tartak albo elektrownia. Z naszego kajaki najwygodniej
przenieść prawą stroną całość to też około 50-60 metrów. Za przenoską Zbrzyca
płynie jeszcze przez jakiś czas płynie skrajem lasu, po czym płynnie przechodzi
w typową rzeczkę łąkową z silniejszym prądem i sporymi meandrami. Po drodze
na moment nawet się wypogodziło - to znaczy niebo było nadal zasnute, ale
słońce dość mocno przezierało przez chmury. Zrobiliśmy sobie z tej okazji
krótki popas na wodzie - Misiak jedynie usiadł na brzegu kotwicząc nas pewnie
na rzece. Tuż przed jeziorem Milachowo Zbrzyca wpływa na teren bagienny,
a brzegi zaczyna porastać wysoka
trzcina. Po minięciu jeziora, - na którym pierwotnie mieliśmy rozbić obóz
dopłynęliśmy meandrując wśród urokliwych trzcin do Leśnictwa Widno. Następnie
po serii kilu przelotnych deszczy minęliśmy ujście rzeczki Kuławy i wpłynęliśmy
na jezioro Laska, które wg mapy jest rezerwatem ptasim. Fakt, że ptaków
nad tym jeziorem było mnóstwo, a od ich "śpiewu" naprawdę było
głośno. Samo jeziorko jest niewielkie i sympatyczne, - ale cały efekt psują
efekty przemiany ptasiej materii, - które to efekty z daleka wyglądają jak
śmieci na brzegu. Następnie dość szerokim przewężeniem wpłynęliśmy na jezioro
Księże. Poczuliśmy mocny podmuch chłodnego wiatru na twarzach i ujrzeliśmy
dość duże fale - co prawda nawet w połowie nie były tak przerażające jak
te na jeziorze Kruszyńskim, ale działały na wyobraźnię. Jezioro Księże przechodzi
w Jezioro długie, któremu taką nazwę nadano nie bez powodu. Na obu brzegach
jeziora widzieliśmy kilka dogodnych w mirę miejsc na biwak, ale kilka z
nich okazało się być terenem prywatnym. Żadnego regularnego pola nie odkryliśmy.
Po mozolnym przepłynięciu jeziora Długiego zatrzymaliśmy na krótki odpoczynek
pod jego koniec przy pomoście po lewej stronie. Miejsce to nadawało się
nawet na miły biwak. Miejsca wystarczyło na kilka namiotów - wyglądało nawet
jakby niedawno ktoś tam obozował. Miejsce jednak najprawdopodobniej jest
prywatne - pomost był zadbany i dość nowy. Po krótkim odpoczynku dalej w
drogę - zwłaszcza, że pogoda pogarszała się. Wpłynęliśmy wąskim przesmykiem
na jezioro Parszczenica - następnie zwrot o 90 stopni i płynęliśmy już w
wiatrem w plecy w kierunku ostatniego na naszej trasie przepięknego jeziora
Śluza. Zaraz po wpłynięciu na jezioro Śluza po lewej stronie wśród drzew
znajduje się chyba pole biwakowe, - co prawda
widzieliśmy tylko namioty i przyczepę campingową między drzewami, ale wszystko
wskazywało na to, że moąna się tam rozbić. Niestety my usieliśmy płynąć
dalej. Jezioro śluza pokonaliśmy dość szybko i wpłynęliśmy na przedostatni
odcinek Zbrzycy. Od jeziora Śluza do jeziora Witoczno, Zbrzyca płynie bardzo
szeroko, początkowo lasem potem mniej więcej od połowy częściowo lasem i
łąkami. Niestety ten ostatni odcinek pokonywaliśmy już w deszczu marząc
o suchym samochodzie i ciepłym ąarciu. Na koniec tuż przed wpłynięciem na
jezioro Witoczno najedliśmy się jeszcze trochę strachu, bowiem wiło dość
mocno, woda na rzece była płaska, ale w miejscu gdzie woda z jeziora i rzeki
mieszały się powstało coś, co z naszej perspektywy wyglądało na spore bystrze
z dość dużą falą. Okazało się, że wiatr wiejący z południa powodował dość
duże fale, które na jeziorze nie były tak widoczne jak akurat w tym miejscu
- raz - dlatego, że był spory kontrast między osłoniętą od wiatru rzeka
a dwa że w miejscu gdzie rzeka wpada do jeziora zwykle jest dość płytko,
przez co falowanie jest o wiele większe nią na głębinie. Odcinek od ujścia
rzeki do stanicy wodnej pokonaliśmy już mocno zmęczeni. W końcu wylądowaliśmy.
Na całe szczęście deszcz przestał padać i mogliśmy szybko spakować kajaki,
zrobić mały obiad. I taka oto spływ Zbrzycą 2002 zakończył się. Torsten
i Szuja spakowali się w polo i po pożegnaniu ruszyli szybko w kierunku Szczecina.
Misiak, Gosia i ja chwilę później jechaliśmy już w kierunku Somin gdzie
czekał na Misiaka jego stalowy rumak - Accent. Po drodze - zęby oczywiście
jeszcze nas trochę zdenerwować wyszło słońce i pogoda zrobiła się iście
letnia, - ale to przecież norma - zawsze, kiedy kończy się weekend i zaczyna
normalny tydzień pracy pogoda się poprawia. Ale to nie było ważne - za trzy
tygodnie, bowiem spotykamy się przecież na Czarnej Hańczy. |