Powroty bywają czasami miłe, a czasami staja
się rozczarowaniem. Przed ponownym popłynięciem Wdą wszyscy czuliśmy dreszczyk
emocji związany ze wspomnieniami z roku 1996. Oczekiwaliśmy wiele.....
Gdańsk - Lipusz
W tym roku ekipę stanowili : Majka i Marek (canoe), Agata i Misiak
(szary neptun), Biały i Iskra (tytanik), Gosia i Cypis (czerwony
neptun) oraz od Złego Mięsa Uli i Torsten (blue klepper) i
Madzia, która podsiadła Iskrę - Iskra przesiadł
się na niebieską jedyneczkę Torstenów.
Wypad od początku był jedną beczką śmiechu -
wróciliśmy bowiem do starej tradycji wspólnej jazdy
busem. Kolega Białego - Marcin - podrzucił nas do Lipusza
swoim Volkswagenem Syncro. Załadowaliśmy graty na przyczepkę,
przykryliśmy canoe, odpaliliśmy Harnasia i w drogę.
W Lipuszu wylądowaliśmy około 20.00. Szybka instalacja
na polu między drogą do Chojnic, a rzeką i po
chwili stanęły 4 namioty. Na polu oprócz nas biwakowały
jeszcze dwie ekipy. Zrobiliśmy małe lampowisko, wypiliśmy
kilka Harnasi - panowie Iskra i Biały postanowili wozić
skrzynkę piwa zawsze pełną zatem zaopatrzenie było
pierwsza klasa, no i nie obyło się bez małego incydentu.
Przedstawiciel obozu sąsiedniego przyszedł nas uciszać
na co Biały zareagował gromkim pytaniem - "a kto
to jest?". Prawdę powiedziawszy nie byliśmy wcale głośni
jak na nas ale skoro proszą...
Lipusz - Ostrów Wielki 21 km
Rano wyszło słońce jednak w powietrzu czuło się
nadciągający deszcz. Rozłożyliśmy kajaki i
na wodę. Rzeka w Lipuszu jest wąska i przez pierwsze kilkaset
metrów płynie pośród łąk, potem jest
kilka bystrzy i kamieni w wodzie - na jednym z nich utknęliśmy
nawet na chwilę. Następnie Wda wpływa w
las - bardzo urokliwy kawałek rzeczki. W lesie płycizny.
Przez cały czas naszego płynięcia wokół nas
słyszeliśmy odgłosy burzy. Dopłynęliśmy do
jeziora Schodno i na jego końcu, na polu biwakowym zrobiliśmy
mały popas. Złapał nas też przelotny deszczyk. Ruszyliśmy
w drogę i po około 7 km łąkowej rzeki wypłynęliśmy
na jezioro Słupinko, a z niego na Radolne. Na Radolnym mieliśmy
okazję podziwiać dwie potężne chmury burzowe -
jedną daleko przed nami - druga tuż za nami. Ile sił
było w rękach wiosłowaliśmy aż dobiliśmy
do Wdzydz Kiszewskich. Tam w barze walnęliśmy po piwie i zjedliśmy
jakieś zapiekanki czy hot-dogi. Zarobiliśmy zakupy na wieczór
i ruszyliśmy przez tzw. krzyż wdzydzki w kierunku naszego biwaku
na wyspie Ostrów Wielki. Było to miejsce z naszego poprzedniego
spływu - z sentymentem zbliżaliśmy się do małej
zatoczki w północnej części wyspy. W zatoczce kotwiczyły
już dwa jachty jednak było jeszcze sporo miejsca na nasze jednostki
pływające i namioty. Rozbiliśmy się po czym popłynęliśmy
po Mańków, którzy tego wieczoru dobili do nas samochodem.
Mańki czekały na drugim brzegu. Po chwili wszyscy siedzieliśmy
już na brzegu cudownej zatoczki. Wypad po drewno i nim zaszło
słońce ognisko paliło się na dobre. Naturalnie zaprosiliśmy
żeglarzy do ognia - my wodniacy musimy trzymać się
razem. Tu też narodziło się imię dla drugiego dziecka
Mańków - z żeglarzami pływał -
chłopczyk o imieniu Filip. Owo imię tak bardzo spodobało
się Kubie - synowi Mańków, że raz po raz
Kuba wykrzykiwał "Filip". Mańki postanowili, że
drugi syn takie właśnie imię będzie nosił.
Dzień trzeci - Ostrów Wielki - Miedzno 16
km
Rano odstawiliśmy Mańków na brzegi do samochodu i umówiliśmy
się na małe spotkanie w Borsku na przenosce. Jezioro Wdzydze
jest dużym jeziorem - cieszyliśmy się, że
mamy boczny wiatr i że nie
wieje nam prosto w twarz. Minęliśmy Wdzydze Tucholskie i po krótkim
czasie dopłynęliśmy do Borska. W Borsku przenieśliśmy
kajaki prawym brzegiem. Tak jak wynoszenie kajaków jest jeszcze miłe
bowiem jest mały pomost, który cała operację upraszcza
to niestety wodowanie jest niezbyt miłe bowiem trzeba kajaki wnosić
po kamieniach do wody zachowując przy tym szczególną uwagę
- o skręcenie kostki było bardzo łatwo. Dla niektórych
wysiłek związany z podnoszeniem kajaka okazał się naprawdę
wyzwaniem. Na szczęście jak się później kolega
tłumaczył skończyło się TYLKO na przysłowiowym
bąku - co i tak spowodowało ciągnące się
przez 2 godziny salwy śmiechu. Po przenosce zrobiliśmy mały
popas w pobliskim barze gdzie czekali już na nas Mańki. Zrobiliśmy
zakupy i w drogę. Po około 2 km zrobiliśmy szybką przenoskę
przez zastawkę. Można dalej płynąć kanałem
Wdy bez przenoski ale my woleliśmy rzekę. Zaraz za
przenoską przepłynęliśmy przez kilka bystrzy -
był to kolejny odcinek , który uważam za bardzo ładny
i ciekawy. Biwak znaleźliśmy po lewej stronie na zakolu rzeki
w okolicy Miedzna - w miejscu gdzie kanał zbliża się
bardzo blisko rzeki - albo na odwrót. Miejsce okazało
się przepiękne. Pod wieczór dojechali Mańki ,
zjedliśmy obiado-kolację i rozkręciliśmy ognisko.
To był wieczór pieśni. Śpiewaliśmy różne
piosenki - nieco je przerabiając na bardziej dynamiczne. Tutaj
mieliśmy też nocną akcję pt. "uwaga dla tych
którzy nie śpią - alarm" Sprawcą akcji
był Iskra, który widział jakoby ktoś chodził
po obozie. Pokręciliśmy się chwilę po czym nie natknąwszy
się na nikogo podejrzanego poszliśmy spać.
Miedzno - Złe Mięso 13,5 km
Dzień pod hasłem "mosty" i "kryj
ryj". Rano przywitała nas ładna pogoda. Najpierw wspólna
kąpiel, a potem śniadanko i na wodę. Wda na odcinku do Czarnej
Wody jest bardzo ładna - większość czasu płynie
przez las. Po kilku minutach od biwaku musieliśmy przerzucać
kajaki przez niski most łączący Miedzno z całą
resztą świata. Na moście tym zrobiliśmy małą
przerwę na zakupy w pobliskim sklepie.
Następnie minęliśmy kolejny most, który na poprzednim
spływie też sprawił nam kłopot - jednak okazało
się tym razem, że jest niższy poziom wody i mogliśmy
bez większego trudu przepłynąć pod nm. Na kolejnym
moście rozbawił nas wszystkich napis "kryj ryj" -
który stał się naszym hasłem już do końca
spływu. Przenieśliśmy kajaki przez tamę w Wojtalu -
robiąc zakupy piwne. Pogoda tego dnia dopisywała aż nadto.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie na długo jednak bo zaraz
przy kolejnym moście po lewej stronie ukazał nam się bar
tuż przy wodzie, a my takich okazji nie marnujemy. Agata i Misiak
mieli problem z dobiciem bowiem jak się potem okazało Misiak
tak sterował kajakiem aby trafić Agatą w most. Kilka miłych
chwil i na wodę. Po drodze minęliśmy kilka kamienistych
bystrzy i pstrągarnie.
Tego dnia mieliśmy się spotkać z Torstenami i Madzią
w Czarnej Wodzie - którzy właśnie stamtąd mieli
rozpocząć spływ. Dopłynęliśmy do Czarnej
Wody, wcześniej mijając po prawej stronie pole biwakowe, które
nie zachęcało do pozostania - stała tam jakaś
koparka i wyglądało na to, że kopie rów melioracyjny.
Postanowiliśmy rozbić się naszym starym polu biwakowym
przy cmentarzu po lewej stronie rzeki.
Mamy ogromny sentyment do tego miejsca bowiem właśnie stamtąd
rozpoczynaliśmy z Szują nasz pierwszy w życiu spływ.
Tu po raz pierwszy samodzielnie rozkładaliśmy kajaki, tu po raz
pierwszy je wodowaliśmy przy dużym drewnianym pomoście.
I tu pojawiło się rozczarowanie i ogromny żal bowiem po
polu biwakowym nie został ślad. Przynajmniej tak to wyglądało
od strony rzeki. ¯adnego pomostu - wszystko zarośnięte,
jedynie wąska ścieżka przez szuwary sugerowała, że
ktoś może tedy przeszedł żeby łowić ryby.
Zrobiło nam się strasznie żal, bo to było fajne miejsce.
Popłynęliśmy dalej i dopiero w Złym Mięsie udało
nam się znaleźć małe pole biwakowe z pomostem. Pamiętam
jak kiedyś nas ostrzegano, że Złym Mięsie często
zdarzają się kradzieże zatem z pewnymi obawami stawialiśmy
namioty. Nie mogliśmy płynąć dalej bo to by oznaczało,
że możemy się potem nie znaleźć z Torstenami
i Mańkami. Miejsce nie zachęcało również
z tego powodu, że przychodziła tu część wioski
aby spożywać i kąpać się w rzecze. Mańki
znalazły nas bez problemów. Torsteny dojechały późno.
Wieczorem ognicho, wspólne rozmowy, pożegnanie z Mańkami
i Majką, którzy już wracali do Gdańska i lulu.
Złe Mięso - Czubek 11,5km
Słońce wygoniło nas z namiotów przed 8. Niektórzy
próbowali jeszcze dosypiać na zewnątrz ale na niewiele
to się zdało. Torsteny zaczęły rozkładać
kajak, a pozostali konsumowali śniadanie. Uzgodniliśmy z pobliskim
gospodarzem pozostawienie samochodu Torstenów i na wodę! Nastąpiła
drobna zmiana miejsc, Biały wziął na pokład Madzię,
a iskra zaokrętował się jedynkę przywiezioną
przez Torstenów. Marek natomiast płynął sam. Słonko
grzało ale w powietrzu wisiała burza. Odcinek rzeki do Czubka
prowadzi głównie przez obszary łąk. Dopiero w okolicach
Czubka
zaczyna się las po prawej stronie. Tuż przed Czubkiem jest
charakterystyczny zakręt rzeki w prawo o prawie 180 stopni. Dopłynęliśmy
do mostu w Czubku. Poprzednio nocowaliśmy po prawej stronie przed mostem.
Teraz okazało się, że pole biwakowe jest po lewej ale
za mostem. Stoi tam wiata i jest sporo miejsca na namioty. Burza wisiała
już nam na karku zatem szybko rozbiliśmy namioty. Potem mała
kąpiel i zaczęło padać. Padało tak przez krótką
chwilę, dając nam nadzieję, ż może nie będzie
tak źle. Ruszyliśmy na podbój sklepu w Hucie Kalnej. Jak
wracaliśmy znowu kropiło i tak do wieczora. Na szczęście
aura się zlitowała i pozwoliła nam rozpalić ognisko.
Czubek
Rano powitało nas zasnute niebo i deszcz. Zebraliśmy
się w naszej wiacie żeby radzić co dalej.
Postanowiliśmy, że jeśli pogoda się nie zmieni do
12.00 zostajemy i tu robimy dzień wolny. Pogoda się nie zmieniła.
Dzień upłynął szybko od kapsla do kapsla, o którejś
tam ktoś poszedł do sklepu tym razem w Klaninach, pod wieczór
dobił kołchoz składający się z 40 kajaków
chyba i jeszcze jakiś mały spływ sympatycznych młodych
ludzi. Odstąpiliśmy
kołchozowi pół wiaty. Kołchoz przywiózł
ze sobą saunę i wieczorem słychać było ryki rozgrzanej
gawiedzi wskakującej do zimnej wody. Aura zlitowała się
po raz kolejny i udało się nam rozpalić ognisko. Kołchoz
się podłączył. Pograliśmy trochę, pośpiewaliśmy
Biały powkręcał młodzież na gitarę Borusewicza.
W ekipie "kołchoz" prym w śpiewaniu wiodła niejaka
Patrycja , którą gromko i raz po raz gawiedź wzywała
do ognia. W końcu gwiazda wystąpiła. Zamroczeni po całodniowej
libacji kładliśmy się spać grubo po drugiej.
Czubek - J Kochanka 35 km
Tak, rano było mało obiecująco ale twardym trzeba
być nie miętkim. Kołchoz się zwinął, a
Biały - nasz ogniskowy bohater - pożegnał ich
z brzegu głośnym: "Partycja" - co wzbudziło
ogólny śmiech. Pakowanko i do wody. Na szczęście
nie padało, słońca też nie było. Wda płynie
głównie łąkami raz po
raz zbliża się do lasu. Zatrzymaliśmy się przy moście
na drodze do Osowa Leśnego. Za pierwszym razem właśnie tu
urządziliśmy sobie biwak - ech to było 9 lat temu.....
. W Osowie zaatakowaliśmy sklep. Ruszyliśmy dalej. Wda zachwyciła
nas swoim urokiem, cisza jaka panowała wokół była
powalająca - płynęliśmy przez dobre pół
godziny zachwycając się widokami i dźwiękami przyrody.
Mieliśmy nocować na polu biwakowym w okolicach osady Krępki
- jakież było nasze zdziwienie i rozczarowanie jednocześnie,
gdy odkryliśmy, że to miejsce podobnie jak biwak w Czarnej Wodzie
przestało istnieć. W miejscu gdzie kiedyś było miejsce
na namioty i stały stoliczki rósł teraz młodniak.
Wszystko się zmienia. Po tym polu pozostało tylko sympatyczne
zejście do wody. Postanowiliśmy płynąć dalej i
poszukać czegoś przed miejscowością Wda. Trudno jednak
było coś znaleźć, brzegi bowiem były mało
przyjazne. Dopiero tuż przed Wdą znaleźliśmy w miarę
dogodne miejsce ale daleko od brzegu. Popłynęliśmy dalej,
bo zaraz za Wdą było oznaczone pole biwakowe. Mapa nie kłamała
- pole było ale spływ, który płynął
przed nami rozbił się tuż przy brzegu. Wyglądało
na to jakby zastawiał dostęp do pola - wynosząc nasze
kajaki musielibyśmy przejść nieomal przez czyjś namiot.
Byliśmy zbulwersowani - była też teoria, że być
może musieli się tak rozbić bo poprzedni spływ zajął
większą część pola, a dla nich zostało
tylko
miejsce tuż przy wodzie. Potem tamten spływ się zwinął,
a oni pozostali. Jeśli faktycznie tak było - ok., jeśli
nie - pozdrawiamy serdecznie i dziękujemy za ludzką życzliwość.
Popłynęliśmy dalej bowiem jeszcze było dużo
czasu do zachodu słońca. Dopłynęliśmy do elektrowni
we Wdeckim Młynie. Torstren zaproponował, że możemy
spróbować przebić się na pobliskie jez. Kochanka,
nad którym jest zaznaczony biwak. Ochoczo przystaliśmy na
ten pomysł. Udaliśmy się z Iskrą i Białym lądem
na zwiad, a Uli i Torsten popłynęli sprawdzić jak wygląda
dostęp z wody. Spotkaliśmy się na brzegu - okazało
się, że dostęp jest dość dobry - co
prawda nie jest to autostrada i trzeba przeprawiać kajaki przez
małą zastawkę ale za to mamy piękne pole biwakowe
na południowym krańcu jeziora na skarpie. Szybko wróciliśmy
do kajaków i po kilku chwilach byliśmy już na jeziorze.
Jez. Kochanka jest piękne, w dużej części od północnej
strony zarasta, co do daje mu nieco uroku. W jednej trzeciej znajduje
się nie wiadomo po co coś w rodzaju podwodnej grobli grodzącej
jezioro w poprzek. Jest ona zbudowana z pali wbitych w dno i gałęzi.
Musieliśmy uważać na składakach żeby tam
nie utknąć na dobre.
Biwak był piękny. Spotkaliśmy na nim małżeństwo
podróżujące Fiatem Iveco przebudowanym na przyczepę
kempingową. Mieli również ze sobą kajak składany
więc nawiązaliśmy z nimi kontakt. Wieczorkiem wspólna
kąpiel na wałka - woda bowiem była bardzo ciepła
i ognisko na skarpie z przepięknym widokiem na jezioro.
j.Kochanka - Kasparus. 12 km (+4 km)
Rano obudził nas jakiś debil na traktorze. Nie wiem -
chyba jakiś leśny robol pozazdrościł nam urlopu, bo
przejeżdżając pobliską droga wrzasnął
- "wstawać, a nie jebać się po namiotach"
po czym wcisnął gaz do dechy, ryzykując rozpadnięcie
wiekowego sądząc bo odgłosach silnika i odjechał. No
cóż - popisy wiejskich kaskaderów są nam
znane ale spać już nam się nie chciało. Niebo było
zasnute chmurami.
Zaraz po śniadaniu nawet trochę pokropiło ale parę
chwil potem niebo uśmiechnęło się do nas błękitem.
W drodze powrotnej na Wdę mieliśmy spory problem żeby
znaleźć wypływ strugi łączącej jezioro z
rzeką. W końcu udało się. Przenoska na elektrowni
poszła nam dość szybko. Wyszło słońce i
zrobiło się bardzo sympatycznie. Madzia zszokowała mijany
spływ prezentując nowy styl pływania topless J. Dopłynęliśmy
w letnich nastrojach do miejsca, w którym do Wdy wpada Kałębica
- strumyk łączący jezioro Słone z Wdą. Ponieważ
pogoda była cudowna postanowiliśmy zrobić mały wypad
na jezioro w celu odbycia kąpieli. Po krótkiej dyskusji ostatecznie
na eskapadę wyruszył Iskra, Torsteny i Cypisy, reszta popłynęła
na pole biwakowe do Kasparusa zająć miejsce.
Pierwsze kilkaset metrów Kałębicy były sielanką
potem rzeczka właściwie była kompletnie zarośnięta
rośliną przypominającą aloes - duże liście
w kształcie grotu włóczni z maleńkimi kolcami
na brzegach. Właściwie przeciskaliśmy się po tych
roślinach. Był nawet moment kryzysu gdzie kajak nie chciał
posunąć się do przodu nawet o centymetr ale w końcu
udało nam się dobrnąć do zastawki przed jeziorem
Słone. Szybki przerzut kajaków i po chwili dobijaliśmy
do sympatycznej piaszczystej zatoczki. Wreszcie upragniona kąpiel.
Ech ... pływało się wybornie ale pierwsze odgłosy
burzy wypłoszyły nas z wody. Nikomu nie uśmiechało
się pokonywać tej trasy w strugach deszczu. Droga powrotna
poszła na już w miarę gładko - wiedzieliśmy
co nas czeka i szliśmy po naszych starych śladach. W momencie
kiedy wpływaliśmy na Wdę niebo otworzyło się
i spadł na nas ocean wody. Nie warto było nawet wkładać
kurtek. Odcinek od Kałębicy do Kasparusa pokonaliśmy chyba
w rekordowym tempie, na zakrętach piszczał ster. Gdy dobijaliśmy
do biwaku deszcz ustał. Szybkie rozbijanie namiotów i po chwili
siedzieliśmy już we wiacie przygotowując obiad. Po obiedzie
ruszyliśmy do Kasparusa na zakupy albowiem zapasy były na wykończeniu.
Spotkaliśmy również naszych znajomych znad j. Kochanka,
którzy przemieszczali się w takich samych odcinakach jak
my.
Deszcz jednak nie chciał łatwo odpuścić, jeszcze
trochę pokropił. Wieczorem jednak pomimo mokrego drewna udało
się rozpalić ognisko. Przy ogniu powspominaliśmy dzień
po czym wzięliśmy kurs na śpiwory.
Kasparus - Błędno - 13 km
Tym razem ze snu około 6 wyrwała nas ekipa jakiś nawiedzonych
miłośników nocnego spływania. Nie wiem kto to był
, skąd , co i jak natomiast wpadli ekipą na pole około 6
rano i narobili hałasu. Tylko Gosia powstrzymała mnie przed wyjściem
z namiotu i zwróceniu im uwagi, że nie są sami na polu
i że jest ono spore zatem mogą pójść w jego
drugi kąt i tam sobie poprzeżywać swoje zwycięstwo
nad matką naturą. Zrewanżowaliśmy się im inaczej
- wtedy kiedy on położyli się spać po nocno-porannych
przygodach - my wstaliśmy i
rozpoczęliśmy swoją hałaśliwą egzystencję.
Zatem było 1:1.
Dzień wstał przepiękny. Słońce i upał.
Po śniadaniu czekał nas mały remont kajaka Misiaka -
Misiak chciał nawet wracać wcześniej do domu bo woda wdzierała
mu się na pokład. Na szczęście udało się
przeciek zatamować i Misiak pozostał z nami jeszcze dwa dni.
Rozpoczęliśmy jeden z najpiękniejszych fragmentów
rzeki. Przed miejscowością £uby znaleźliśmy piękną
piaszczystą skarpę i
tam urządziliśmy sobie ogólną kąpiel., żar bowiem lał się z nieba niemiłosiernie.
Następnie minęliśmy rezerwat Krzywe Koło - oznaczony tablicą na brzegu -
pamiętam jak kilka lat temu tej tablicy jeszcze nie było i wówczas zastanawialiśmy
się gdzie ów rezerwat się znajduje. Rzeka, bowiem na tym odcinku mocno kręci
i wydaje się że każdy zakręt to właśnie ów rezerwat. W końcu dobiliśmy do
Błędna. Pod wieczór upał nieco zmalał ale nadal było czuć, że to lato a
nie wiosna. W Błędnie nie było za dużo dogodnych miejsc do biwakowania nie
mniej jednak znaleźliśmy coś dla siebie. Gdy jedliśmy zasłużony posiłek
przyplątał się do nas piękny młody wyżeł. Piesek był wyraźnie zgubiony,
jednak pod koniec dnia zniknął gdzieś - mam nadzieję, że znalazł właściciela.
Wieczorem wesoło zapłonęło ognisko - upłynęło pod hasłem dowcipów.
Błędno - Tleń - 21 km
Tak niestety - jak mawia Biały - nadszedł
ten ostatni dzień na wodzie. Wydawało się, że będzie
bardzo ładny, słońce mocno grzało już od rana.
Nim zwodowaliśmy kajaki najpierw trzeba je było przewieźć
jakieś 150 metrów na niezawodnym wózku
Torstenów do miejsca lepszego wodowana. Rozpoczęliśmy
kolejny piękny odcinek Wdy. Widać było, że rzeka
jest często nawiedzana przez spływy bowiem ilość przeszkód
w wodzie zmalała prawie do 0. A szkoda. Po godzinie wiosłowania
zaczęły nas niepokoić czarne chmury gromadzące się
wokół nas, a takie chmury mogą oznaczać tyko jedno
- deszcz. Tak też się stało - lunęło
i to właśnie na najładniejszym - leśnym odcinku.
Minęliśmy kilka bystrzy. Gdy dopływaliśmy do Starej
rzeki deszcz zelżał i całe szczęści bo tuż
przed mostem w Starej Rzece leży zwalone w poprzek rzeki potężne
drzewo. Przy poziomie wody jaki wówczas był pokonaliśmy
je bez większych problemów jednak z napiętą uwagą
bowiem nurt w tym miejscu jest silny. Po kilkunastu minutach przeprawiliśmy
się pod niskim drewnianym mostkiem i wyszło słońce.
Do tlenia dopływaliśmy w strugach ale słońca.
Biwak znaleźliśmy po prawej stronie za mostem drogowym -
jest to zorganizowane pole biwakowe - szybka ewakuacja z wody i po
chwili namioty już stały, a my suchych ciuchach byliśmy
gotowi na podbój Tlenia. Pojechaliśmy tylko po samochód
Torstenów do Złego Mięsa i ruszyliśmy na Tleń.
Być może Biały kiedyś opisze w szczegółach
naszą eskapadę po miejscowych knajpach - ale w skrócie
zaliczyliśmy każdą otwartą knajpę - hasło
jedna knajpa jedno/dwa piwa. W Tucholance rozkręciliśmy nawet
tańce. Wracaliśmy do obozu w różnych konfiguracjach
ale chyba każdy z żalem, że to już koniec spływu.
Następnego dnia przyjechał po nas Marcin zielonym Volkswagenem
z przyczepką, szybkie pakowanie, wspólne zdjęcie, pożegnanie
z Uli i Torstena i w drogę do Gdańska. Wracaliśmy do domu
nieco rozczarowani bo pamiętaliśmy Wdę jako rzekę
bardziej dziką z większą ilością przeszkód
w wodzie. Znikły biwaki, z którymi byliśmy związani
emocjonalnie, ale za to spaliśmy w nowych równie pięknych
miejscach. Wszystko się zmienia i Wda polega też temu prawu.
Choć pogoda nie była z tych wymarzonych to jednak chyba każdy
wracał z satysfakcją, że był to kolejny udany spływ.
|