Piława 2005
 
  1. kajak: Uli + Torsten + Seba
  2. kajak: Gonia + Cypis
  3. kajak: Monia + Shuya
  4. kajak: Olo + Biały
  5. kajak: Kasia + Dagiel (pierwszy raz z nami na wodzie)

To nasz pierwszy tegoroczy letni spływ, choć niestety tylko weekendowy. Miał on być spływem lajtowym, ponieważ mieliśmy ochotę na odpoczynek psychiczny i fizyczny, jak również dlatego, że płynął z nami najmłodszy spływowicz: Sebastan - 10 tygodniowy synek Uli i Torstena.
piątek 24.06
Wieczorową porą po upalnym dniu zaczynamy się zjeżdżać na wiejską plażę koło Sikor nad jez. Komorze. Najpierw miała tu ćwiczenia lokalna Ochotnicza Straż Pożarna (w tym roku jeszcze żaden nasz spływ nie odbył

się bez udziału strażaków, tym razem jednak Monika nie spowodowała obecności OSP!!!), następnie tłumy dzieciaków, celebrujących koniec szkoły, potem lokalna młodzież i okoliczni tuningowcy w swoich furach. W
czasie, gdy wszyscy się prezentowali, dojeżdżały kolejne człony naszej ekipy i ok. 22.30 byliśmy w komplecie. Tradycyjnie już Cypis zamykał stawkę.
Poznaliśmy 10-tygodniowego Sebastiana - synka Uli i Torstena, wypiliśmy jego zdrowie, zażyliśmy kąpieli w bardzo ciepłym jeziorze i przegadaliśmy przy ognisku pół nocy.

sobota 25.06
Rano słońce wyciągnęło nas z namiotów koło 7. Kąpiel o poranku była bardzo miłym punktem dnia, zważywszy, że potem szybko pakowaliśmy graty do auta Torstenów, składanie kajaków i logistyka samochodowa: Torstena auto z
gratami do Liszkowa, dwa inne auta do Nadarzyc i czwartym powrót do Sikor. Tym razem wybraliśmy wariant na pustaka (logistyczny wariant: Szprewsko - Piławski), gdyż Torsteny musieli mieć auto na każdym noclegu ze względu na ilość gratów niezbędnych przy malutkim dziecku: wózek, wanienka...
Wiadomo, że nawet w najlepszym planie znajdą się luki, a nawet jeśli i nie to, to zawsze coś wyskoczy. Tym razem nie było wyjątku i wypłynęliśmy zamiast o 12, to o 13.45. Dobre i to. Bardzo pomagał nam wiejący w plecy
wiatr, nasze kajaki z 2 parasolami cięły wodę jak dwumasztowce. Parasole na kajaku przydają się nie tylko w czasie deszczu! Woda ciepła i czysta. Po dwóch godzinach płynięcia w upale, przy palącym słońcu dopłynęliśmy na Rakowo. Przepustem pomiędzy Komorzem a Rakowem da sie przepłynąć, ale po opuszczeniu kajaka przez jedną osobę. Na Rakowie przerwa i oczywiście kąpiel. Odwiedziliśmy nasze miejsce, gdzie nocowaliśmy w 2001 roku. Jak to miło wrócić na stare śmieci. Do połowy drogi płynęliśmy 2 godziny bez napinania, lajtowym tempem.

Dalej po wypłynięciu z Rakowa rzeka trochę płytka i kilka razy trzeba było wychodzić z kajaka, kilka przeszkód, możliwych do opłynięcia i wkrótce z prawej wpada dopływ z jezior Lubickich. Komary też dawały się we znaki - widać bardzo wygłodniały biedactwa.  Jeszcze kilka machnięć wiosłem i jez. Brody, Strzeszyn, Kocie, płyniemy jak zwykle przy nasypie, zakręt ostry w prawo i... pod nasypem przepływamy na jez. Pile. Bardzo silny wiatr i fala pcha nas na pole biwakowe w Liszkowie. Odcinek jez. Pile pokonujeny w niespeła pół godziny. Na miejscu jesteśmy przed 19. Rozbijamy się niedaleko Strzechy Akademickiej - wiaty krytej jak w nazwie strzechą. Jest to dziś ważne, bowiem zapowiadają wieczorem burze! I faktycznie, gdy kończyliśmy kolacje zaczęło padać. Pod wiatą pomieściliśmy się jednak i my i sąsiedni spływ. Furorę robiły Ola angielskie rozkładane fotele. Ale niestety, były za wygodne, łatwo można w nich usnąć!
Tego wieczoru wyciągnęliśmy z Cypisem gitary i pograliśmy trochę. Wkrótce przestało też padać.

niedziela 26.06
Rano pogoda jeszcze się nie zdecydowała, jaka będzie, nie ma więc się czemu dziwić, że wstawanie jakoś
nam nie szło. Część z nas od 7 rano próbowała chłodnych browców, kiedy pozostali przewracali się na drugi bok pozostając w błogim śnie. Jednak chmur zaczęło ubywać co upewniło nas, że padać nie będzie! Śniadanko, pakowanko, poszukiwanko (Dagiel myślał, że się tak łatwo rozobrączkuje...) i wypływamy przed 12! Pogoda się wyklarowała. 
Po 2 km płynięcia, Gonia celebruje swój 1000 km na wodzie z Czubkami. Bravo Gonia! Obalamy zacnego winiacza i płyniemy
spokojnie, czujemy się jakby to był letni spływ, aż szkoda pomyśleć, że to nasze ostatnie godziny na wodzie. Po przepłynięciu długiego jeziora Dołgiego wpływamy na bardzo przyjemny odcinek rzeki, zacieniony, z wodą prawie stojącą. W wodzie kilka zatopionych fiutów, jednak przepływamy bez strat własnych. Wkrótce lądujemy na przenosce przy bunkrze z wodospadem. Bardzo malownicze miejsce. Widzimy gościa, który zdjeżdża na tyłku po wodospadzie, wpada do wody na łeb i... po 5 minutach powtarza ten wyczyn!
Dalej rzeka przez 20 min płynie węższym korytem, szybszym nurtem, odcinkiem
z przeszkodami. Za mostem rzeka wypływa z gęstego lasu i spowrotem lajtowy odcinek: zaczynają się Zalewy Nadarzyckie. Całe szczęście, że szlak jest oznakowany tabliczkami, bo trudno byłoby odnaleźć właściwą drogę. To piękny odcinek, szczególnie przy dobrej pogodzie, gdy wiatr jest sprzymierzeńcem kajakarza. Słońce ładnie oświetla ściany lasu. Cudnie! Ok. 16.30 dopływamy do biwaku w Nadarzycach. Na plaży tłumy, w końcu zaczęły się wakacje! Niestety, dla nas właśnie się skończyły!
Wypakowujemy kajaki i zabieramy się do rutynowych czynności: pakowanie, składanie sprzętu, suszenie, logistyka samochodowa, a na koniec wspólna kąpiel. Jeszcze wspólne zdjęcie i o 20 wracamy do domu.
To był fantastyczny spływ, szkoda, że tylko weekendowy, ale za to narobił nam apetytu na Regę za 5 tygodni.