Czwartek 28. lipca
Wieczorem po upalnym dniu zjeżdżamy się do Reska. Na biwaku za
bazą kajakową P. Michalczyszyna nie jesteśmy sami, więc początek imprezy
ma miejsce na mostku nad Regą. Szybko przebiega integracja ze "świeżą skórką";
- Asią. Przed północą (jak zwykle ostatni) dojeżdża Cypis z ekipą z Gdańska.
Wita go ekipa już po paru głębszych - trudno się dogadać czy w prawo czy
lewo..... Piątek 29. lipca
Po porannej burzy rozkładamy kajaki i przed 12 P. Michalczyszyn zawozi nas
przez Prusinowo (elektrownia), gdzie pozostawiamy większość naszych rzeczy
do mostu na Redze niedaleko Półchleba na ok. 132 km rzeki. Do
pokonania mamy ok. 12 km i zapowiadali po południu burze!
Wypłynęliśmy dość późno, bo po 14 ale płynęliśmy na pustaka! Początkowy
odcinek płynęło się bardzo spokojnie, a spodziewaliśmy się licznych płycizn
i bystrz, nawiązując do Słupi lub Parsęty. Wręcz przeciwnie, rzeka choć
chwilami wąska na 3 m. była głęboka na ok. 70 cm, bez większych przeszkód.
Po godzinie dopłynęliśmy do mostku niedaleko Lipców, nieco później zupełnie
niewidocznie dołączyła Stara Rega i od tej pory płynęła sobie malowniczo
pomiędzy drzewami. Tego dnia spotkaliśmy 2 gości z Krakowa pochodzących
z Gryfic. Przepłynęli 30 km Starej Regi w 4 dni i teraz mieli nadzieję dopłynąć
w kolejne 4 do Gryfic. Powodzenia! A my w niecałe 4 godziny dopłynęliśmy
do Prusinowa i nawet nas nie zmoczyło, jakoś burze przechodziły bokami.
Odcinek był bardzo malowniczy i spokojny. Kilka przeszkód, lecz wszystkie
do pokonania. Jedno bystrze, gdzie przeprowadzaliśmy nasze kajaki. Przed
wpływem Starej Regi niebezpieczne dla nas bystrze z prostopadłych do nurtu
rzeki pali - kilka podobnych miejsc powtórzyło się jeszcze na trasie tego
dnia.. No i jeszcze wypada wspomnieć o wpadnięciu do wody Asi. Biedna Skorupka
nie obyta z technikami wodnymi skąpała się na oczach sąsiednich załóg! Ogólnie
- rzeka bardzo ładna j ciekawa, wąsko, czasami zarośnięta łoziną. Przeszkód
niewiele - większość możliwa do pokonania bez wysiadania z kajaka.
Wieczorem spędziliśmy bardzo miłe chwile przy elektrowni, ognisko, gitary,
browar. Tego dnia mieli dołączyć Mańki z Gosią - i dołączyli ale dopiero
ok. 3 rano. Sobota 30. lipca
Od rana pada, leje, pada, itd... Nic nie zapowiada, by miało coś się zmienić.
Pani z elektrowni zaprasza nas pod wiatę, by nie padało nam na głowy podczas
śniadania. Wiatę zajmujemy do 12. Bardzo dziękujemy Pani
za gościnność i uprzejmość! Akurat gdy Maniek wraca po pozostawieniu samochodu
w Resku, rozpogadza się i decydujemy się wypłynąć. Na wodzie jesteśmy o
14. Płyną z nami już Gosia (z Cypisem) i 3 x Manieccy. Po pokonaniu pierwszej
przenoski na elektrowni (lewą ok. 20 m po betonach) rzeka płynie szeroko
i przyspiesza. Początkowe 4 km to leśny odcinek z licznymi przeszkodami
w postaci zwalonych drzew, do przejścia jednak bez obnoszenia brzegiem,
choć czasami niełatwo. Dochodzą jeszcze 4 dość długie bystrza z dużymi głazami
wystającymi z wody. To słynne "przełamanie"; Regi przez wzgórza morenowe.
Dostarcza wiele adrenaliny. Rzeka uspokaja się od miejsca, gdzie zbliża
się do drogi. Dalej jedynie przeszkody w postaci łozin i ostrych zakrętów.
Po 3 godzinach dopływamy do Łobza, przenoska lewą ok. 50 m., zakupy robimy
w nieopodal położonym Netto. Po godzinnej przerwie płyniemy dalej. Fragment
rzeki w Łobzie bardzo ładny! Łagodne zejścia do wody, trawka przystrzyżona,
prawie żadnych śmieci w wodzie. Jedynie dla gówniarzy jesteśmy chyba jedyną
atrakcją, bo traktują nas kamieniami! Niedaleko od przenoski znajduje się
próg wodny który pokonujemy bez
problemów - jedynie trzeba uważać aby fala nie wlała się do kajaka.
Za Łobzem rzeka płynie szybszym nurtem, jednak bez większych przeszkód.
Płyniemy więc znacznie szybciej i po godzinie pokonujemy ok. 5 km i dopływamy
do mostu drogowego. Tu zaczynają się łoziny tworzące tzw. wietnamki. Ten
ostatni odcinek do noclegu dał nam mocno w kość! Nocleg ok. 1,5 km za mostem
niedaleko Unimia, przy kładce dla pieszych i rowerzystów, po prawej stronie.
Wyjście z wody dość trudne, walący się pomost. Goła wiata bez stoliczków
i ławeczek. Mnóstwo os. Ale w sumie miejsce bardzo ładne. Tego dnia pokonaliśmy
ok. 15 km. Na koniec przy ognisku impreza urodzinowa Shuyi i jego 2000 km
z Czubkiem! Impreza chyba najlepsza na całym spływie. Biały polewał!
Niedziela 31. lipca
Od rana piękna pogoda. Pakujemy się szybciej niż ostatnio. Przed nami krótki
odcinek, tylko 8 km do Karwowa i tam możliwość podejścia pieszo i kąpieli
w malowniczym jeziorku. Wypływamy ok. południa. Początkowy odcinek to kontynuacja
wczorajszych zmagań z wietnamką. Po dopłynięciu do mostu drogowego rzeka
jest już łatwiejsza, kończą
się łoziny i w sumie jest łatwiej. Jednak nadciągają chmury, ciemne chmury
i mamy pierwszą burzę! Do końca dnia będą jeszcze 3. Nasz spływ się rozciąga,
Maniek płynąc zygzakiem pragnie chyba nadrobić stracone kilometry, chociaż
nie, twierdzi później, że to lubi!
Mijamy drewniany mostek Karwowo - Przyborze, gdzie nieopodal znajduje się
po lewej miejsce biwakowe (trzeba zatrzymać się po lewej za mostkiem!!!)
i dopływamy do kolejnego mostu i dalej do linii wysokiego napięcia. Od tego
miejsca rzeka płynie gęstym lasem i jest bardzo dużo przeszkód w postaci
zwalonych drzew nurt znacznie przyspiesza. Zaczyna się czwarta burza. W
ferworze walki omijamy docelowe pole biwakowe i zaczynamy rozglądać się
za dogodnym miejscem do rozbicia obozu. Jesteśmy już mokrzy, zziębnięci,
a poza tym dla młodego Kuby to już wystarczająca liczba wrażeń jak na 1
dzień. Iskra znajduje dobre miejsce w lesie i rozbijamy się na dziko ok.
1 km za drutami wysokiego napięcia. Wyjście z wody trudne bo jest głęboko
tzn. po "worek";, dajemy jednak radę. Iskra nie spoczywa na laurach i dzięki
naszej pomocy udaje się rozpalić ognisko z mokrego drewna. O jak miło się
osuszyć i ogrzać. Składane krzesełko turystyczne (prezent urodzinowy)jest
zgubne dla każdego, kto na nim usiądzie. Zapada w sen! Przy ognisku Iskra
straszy dziewczyny że, coś chodzi wokół obozu i nam się przyglądaJ. Do namiotów
musimy chodzić parami. Kuba zapamiętuje również z tego biwaku tzw. "przeganianie
turystów".
Tego dnia zamiast 8 przepływamy ok. 12 km. Poniedziałek
1. sierpnia
Rano znowu pięknie. Zwijamy się szybko i już ok. 11.40 jesteśmy na wodzie.
Dziś do pokonania tylko 6 km
do Łagiewnik. Most w Łąagiewnikach jest tak charakterystyczny, że nie da
się go przepłynąć. Początkowo trasa to kontynuacja trudności z poprzedniego
dnia, ale po ok. 20 min. płynie się już spokojnie, aż do samych Łagiewnik.
Rzeka płynie wśród drzew i lasów i cały dzień to 1 godz. i 40 min. płynięcia
dla najszybszych. Mańkowi się nie spieszy, więc slalomem dopływa po 2 godzinach.
W rzece trochę zwalonych drzew i zatopionych pniaków - niebezpiecznych dla
składaków, nam jednak udaje się przepłynąć bez strat. Ok. 200 m. przed mostem
po lewej skarpą, a u góry znajduje się miejsce do biwakowania dla większej
ilości kajaków. Ładna, w miarę równa łąka pod lasem z miejscem na ognisko.
Nieopodal mostu po prawej znajduje się mały postój, gdzie my nocowaliśmy.
Miejsce bardzo malownicze wśród drzew, ławeczki, palenisko... Żegnamy się
z Mańkiem i Kubą, Marta zostaje pod opieką Białego. Nieopodal wieś Łagiewniki,
którą odwiedzaliśmy kilkukrotnie. Nie mają koncesji na wódkę! A po powrocie
impreza. Iskra polewał, dlatego impreza szybko się skończyła, a Biały rozpalał
ognisko.! Wtorek 2. sierpnia
Poranek znowu piękny. Od dziś płynie Marta z Białym. Płyniemy do Reska,
gdzie czekają nas samochody ze zmianą rzeczy, a poza tym ciepłe prysznice.
Wypływamy ok. 12. Cóż z nas za ranne ptaszki! Pogoda się stabilizuje na:
"zimno, wietrznie, ale nie pada".
Początkowy odcinek jest nieco wymagający technicznie ze względu za zwalone
drzewa, jednak po niecałej godzinie jest już
łatwo. Na trudniejszym odcinku dochodzi do niecodziennego zdarzenia z Agatką
i Iskrą w rolach głównych. Skończyło się kąpielą głównej bohaterki i przerzuceniem
winy na głównego bohatera. Ostatnie 1,5 godziny do Reska płyniemy szybko.
W Resku czeka nas przenoska prawą stroną wokół elektrowni. Gdy dobijamy
od razu pojawiają się miejscowi oferując wózek do przewozu kajaków za 1,50
zł. za kajak. My wspieramy lokalną inicjatywę i przy okazji szczędzimy siły
i zdrowie. Spotykamy też "Hanysów" na 2 Prijonach. Oni pokonują ją błyskawicznie.
Są to znajomi ze "Styksu"; którzy spotkali się ze Zwałką i poprzez nasze
powiązania natrafili na nas na Redze. Po przenosce, Olo - Ojciec Wirgiliusz
odnajduje 6 synków i zabiera ich na kajakową przejażdżkę. Jeszcze 500 m
i po prawej kończymy piąty dzień na wodzie przy przystani kajakowej Kajnetu.
Jest tu wózek do przewiezienia kajaków na teren bazy. Na przystani ma miejsce
niemiły incydent z napotkaną grupa kajakarzy, którzy dość nieładnie nas
potraktowali. Pani dostała ksywkę "Świnia" co już powinno wszystko wyjaśnić!
Wieczorem dołączyli do nas Paweł z Laną i Kubą (Australia) a pożegnał nas
Olo. W Resku wybraliśmy się do restauracji na Wojska Polskiego niedaleko
kościoła. Jedzenie bardzo smaczne a przy tym bardzo niedrogie!!! Dwudaniowy
obiad dla dwojga ok. 20 zł. Wieczorem ognisko i ostry czad na gitarach.
Biały zalicza swój kolejny benefis. Środa 3. sierpnia
Rano Gosia zachorowała z przejedzenia, lub przejęcia, że do pokonania aż
27 km i 3 przenoski, dlatego w kajaku zastępuje ją Paweł. Gosia pojechała
z Laną i Kubą szukać noclegu koło Barkowa. Pierwsza godzina do Żerzyna tu
luzik z jedną przeszkodą, gdzie Iskra wyrąbał przejście i obyło
się bez przesuwania kajaka przez zwalone drzewo. Za przenoską w ¯erzynie
(prawą ok. 10 m. - bardzo łatwa przenoska), zaczął padaæ deszcz i
nie ustąpił aż do wieczora. Za przenoską rzeka płynie już szeroko, jeszcze
stary wysadzony do połowy kamienny most i zaczynają się zalewy aż do elektrowni
Liskowo. Przenoska po prawej dośæ długa jak na Regę. Przy brzegu,
gdzie wyciągaliśmy kajaki jest ładne miejsce na postój, tam dziewczyny zrobiły
nam rozgrzewający posiłek po godzinie deszczu. Za przenoską bardzo ładny
odcinek do Płotów. Rzeka płynie szeroko wśród wysokich drzew. Potem zwalnia
i mamy ostatnią tego dnia przenoskę w Płotach. Właściwie przesuwkę, bo zsuwamy
kajaki w dół jazu. Dalej po płytkiej wodzie, ostrożnie wśród kamieni dopływamy
do zamku w Płotach i potem szeroką już rzeką do mostu pod krajową szóstką,
gdzie Agata i Iskra oraz Kasia Skorupka dostają kamieniem od lokalnych gówniarzy!
Potem kolejny zalew, początkowo płytki i zarośnięty, potem się powiększa
i pogłębia. Na wyspie, gdzie spałem rok wcześniej śpią Hanysy. My śpimy
w Barkowie, na miejscu dawnego ośrodka, dziś kompletnie spalonego, zniszczonego
i splądrowanego. 27 km i 3 przenoski zajęły nam 6,5 godziny. Ciągle pada,
więc decydujemy się na pizzę z Gryfic. Jedziemy do Gryfic autem i znajdujemy
o 20.30 pizzerię Lucyfer. Na zamówienie czekamy 1 godzinę i 15 minut. Nasze
zamówienie przerasta moce przerobowe Gryfickiej pizzeri. Gdy przyjeżdżamy
do obozu wszyscy już śpią. Długi odcinek i pogoda dały wszystkim w kośæ.
Za to pizza fantastyczna! Czwartek 4. sierpnia
Po 6 dniach pracy należy się odpoczynek. Więc mamy odpoczynek. Żegnamy się
z Australijczykami, żegnamy się
też i z Hanysami i rozkoszujemy się ładną pogodą. Ciepło, słonecznie, nie
pada. Zaliczmy lokalny sklep w 2 turach (........) i ściągamy Torstena do
baru. Druga sklepowa ekipa wjeżdża do obozu z pieśnią o żabce na ustach
w 7 w golfie. Po sprawdzeniu horoskopów i artykule o poszukiwaniu ojca,
następuje kąpiel i zajęcia w podgrupach.
Wieczorem mamy odwiedziny lokalnego pijanego leśniczego (z bronią) z nadleśnictwa
Lubin, który usiłuje wyciągnąć z nas kasę za nielegalne biwakowanie, naszą
zaś mapę z oznaczeniem biwaku w tym miejscu nazywa nielegalną. Nie dajemy
się naciągnąć.
Następnie odwiedzają nas pijani mieszkańcy usiłując sprzedać nam rybę, nikt
nie kupuje! Opowiadają różne historie o napadach, spaleniach i o nr telefonu
"112" w nagłych wypadkach.
Kolejnym gościem - grubo po 22.00 - jest domniemany reporter
z Gazety Gryfickiej w asyście dwóch wyrostków. Reporter jest bez legitymacji.
Niby do gazety dopytuje się o ilość kajaków i rozgląda się po obozie. Po
ich odjeździe w okolicach obozu zbiera się kilkuosobowa grupka miejscowych
- w ciemności widać jarzące się papierosy. Wszystkie te fakty budzą głęboki
niepokój większości z nas, dlatego swoimi podejrzeniami dzielimy się z policją
z Gryfic, która odwiedza nas błyskając po ciemku niebieskim światłem po
lesie, wystraszając lokalnych szabrowników z prawie rozkradzionego ośrodka.
Więcej odwiedzin już nie mamy, jak również wesołego nastroju przy ognisku.
Opracowujemy system wart, haseł i odzewów, po czym po 3 i tak idziemy spać.
Wracając już ze spływu dowiadujemy się od zaprzyjaźnionego miejscowego,
że Barkowo nie należy do miejsc przyjaznych kajakarzom i zdarzały się już
utarczki z tubylcami. Dlatego też , większość spływów wybiera przeciwny
brzeg jako miejsce do biwakowania. Piątek 5. sierpnia
Rano o 5, Cypis błyska świadomością i wita wędkarzy jakby całą noc był na
czatach. Pozostawiamy autko
Torstena u lokalnego zbieracza puszek po piwie i po 11 wypływamy na kolejny
odcinek. Czeka nas 23 km do Kłodkowa. Po niecałej godzinie płynięcia mamy
pierwszy raz na sesję grupową, przy słoñcu i przy piwie. Potem bardzo
uciążliwa przenoska lewą stroną dookoła elektrowni. Bardzo skraca trasę
nielegalne przeniesienie przez teren elektrowni, ale tym razem się nie udało!
Nosimy, wozimy, zajmuje nam to niecałą godzinę. Dalej piękny odcinek do
Gryfic szeroką rzeką pomiędzy wysokimi drzewami. Zamawiamy telefonicznie
pizzę z Lucyfera z dowozem na przenoskę do elektrowni w Gryficach. Na przenosce
dziewczyny robią zakupy, my przenosimy. Czekamy jeszcze prawie godzinę na
pizzę, za to dostajemy jedną wielką gratis. Po 16 z pełnym brzuchem płynie
się bardzo wolno, dlatego ostatnie 14 km płyniemy w ponad 3 godziny! Za
to czeka nas piękne gospodarstwo agroturystyczne z ewentualnym miejscem
do rozbicia namiotów. Gospodarstwo Dariusza Jaworskiego zarekomendował mi
znajomy i miał rację, bo pomimo ceny nieco ponadprzeciętnej, zaoferowano
nam bardzo wysoki standard, piękne miejsce, równo, skoszona trawka, bardzo
luksusową łazienkę (prysznic, kibel, pisuar i bidet!!!). Wkrótce będzie
gotowa duża wiata z paleniskiem. Dodatkowo bardzo miły właściciel. Kolejne
miejsce godne zarekomendowania.
Gospodarstwo Agroturystyczne, Dariusz Jaworski
Kłodkowo 13, 72-300 Gryfice
tel. (091) 38 76 148
Płynąc od Gryfic, za Wlewem kilkaset metrów po lewej widać bocianie gniazdo
i kanał zakończony zatoczką i pomostem. Kilka schodków do góry i widać piękna
łączkę ze stawem na środku. Wieczór spędzamy we wiacie licząc ile dokładnie
tych km dziś przepłynęliśmy. No i pogratulowaliśmy Olkowi zdanego egzaminu
i że znowu jest wśród nas. Sobota 6. sierpnia - ostatni
dzień na wodzie.
Rano leje. Lało zresztą i pół nocy. Uczucia mieszane. W końcu w przerwie
pomiędzy kolejnymi falami deszczu zaczynamy rozmawiać o tym czy płyniemy.
Pojawiają się pierwsi śmiałkowie i w końcu wszyscy płyną. Postanawiamy jednak
zostawić rzeczy i płynąc na pustaka. Wypływamy rekordowo wcześnie, zaraz
po
11!!! Rzeka szeroka i prawie bez przeszkód. Na jedynej zatrzymuje się Skorupka
i po kilku próbach pokonuje ją tyłem. Po godzinie dopływamy do zapory -
elektrowni przed Trzebiatowem. Mamy dobry czas. Przenoska przechodzi nam
sprawnie, bo płyniemy na pustaka. namioty są u Olka w Bmce, a reszta gratów
w Kłodkowie. Wzięliśmy tylko ubrania na zmianę, spodziewając się deszczu
na rzece. Jednak niebo zaczęło się przeczyszczać i od Trzebiatowa świeciło
piękne słońce. Trasy nie ma co opisywać, bo łatwa, żadnych przeszkód poza
wspomnianą i przenoską przed Trzebiatowem po prawej ok. 30 m. Pod kolejnym
mostem w Trzebiatowie małe bezpieczne bystrze. Od Trzebiatowa co raz mniej
drzew za to co raz silniejszy wiatr. Zaczyna się nieco nudny odcinek rzeki
wśród trzcin. Po dopłynięciu do charakterystycznej budowli po lewej rzeka
zmienia kierunek z płn-zach. na płn.-wsch. co powoduje, że wiatr mamy teraz
w plecy. Ostatni odcinek do Mrzeżyna pokonujemy używając parasoli jako żagli.
Wpływamy do miasteczka, omijamy port rybacko-festyniarski i wpływamy do
ujścia i... okazuje się, że wiatr jest tak silny, że powstają fale przelewające
się przez falochron! Wyjście w morze jest niemożliwe, jednak podpływamy
tak blisko, że woda jest już słona. Sesja zdjęciowa i wracamy do mostu.
Płynąc z Trzebiatowa za mostem po lewej dogodne miejsce do wyciągania kajaków
i potem do załadunku na przyczepy. Dopłynęliśmy na 16. Lecz to nie koniec
naszych przygód. Na 18 miał być transport, jednak P. Michalczyszyn nie mógł
przyjechać, za to miał się nami zając jego kolega z Trzebiatowa. Tragedia:
najpierw spóźnienie 1,5 godziny, potem jazda sprzętem o wadliwej jakości,
pisać by długo, w każdym razie zamiast fajnego wieczoru zastała nas już
noc w
Resku. W Resku, bo nie zdecydowaliśmy się na nocleg w Mrzeżynie, - pole
zapchane ludźmi i festyniarskie nastroje. Noc w Resku bardzo zimna, tak
zimna że siedzieliśmy na 1 m od ogniska. Ostatnie ognisko kończy się szybko
- niektórzy zasypiają na siedząco... Niedziela 7. sierpnia
Od rana krzątanie, rozliczanie, pakowanie... A gdy mieliśmy kajaki na trawie
rozłożone i wysuszone, tak na pożegnanie zlał nas deszcz. I tak zakończył
się nasz spływ.
Podsumowując, pokonaliśmy ok. 132 km rekordowo liczną ekipą. Rzeka bardzo
zróżnicowana. Były spokojne leśne odcinki oraz trudne odcinki, zawalone
drzewami. Były wietnamki, były chaszcze. Były bystrza i kamienie. Były ładne
miasteczka, były zasyfione wsie (za Prusinowem). Były krótkie i proste odcinki
(6 km) i długie uciążliwe (27 km). Długie proste i ostre zakręty. A na koniec
morze. Mrzeżyno to jedna z ostatnich nadmorskich miejscowości, gdzie można
nie pytając o zezwolenie wpłynąć sobie do morza. Nam się prawie udało, na
morzu byliśmy, ale nie przybiliśmy do plaży. I taka refleksja na koniec.
Musimy być zajebiście zgraną paczką, skoro przy tak beznadziejnej pogodzie
w środku lata, zrobiliśmy tak fajny spływ. Za rok Rospuda? |