Słupia 13-15.06
 
Już od kilku lat wybieramy się z Cypisem na męską wyprawę, stawiamy sobie jakiś trudno-osiągalny cel i go realizujemy. Liczą się tu przyroda, walka, przygoda i przyjaźń! W tym roku postanowiliśmy wybrać się naszymi polietylenowymi jedynkami – Yukonami na Słupię, którą pamiętamy jako bardzo trudną rzekę.

11 lat temu płynęliśmy letni spływ na Słupi. W tamtym czasie mieliśmy wiele przygód i prawie cały spływ to była walka, z płyciznami i kamieniami, ze zwałkami i przeszkodami, z brakiem rzeki i szukaniem przewózki itp… W sumie pamiętamy tamten spływ raczej jako pokonywanie przeciwności niż jako wyprawę przez piękny krajobrazowo zakątek Polski. Czas to zmienić a przy okazji porównać zmiany przez 11 lat. 
 
  1. Cypis
  2. Shuya

piątek, 13.06.2008
Spotykamy się w deszczu nad jez. Głębokim niedaleko Gałęzowa. Jest tam przystań kajakowa z drewnianym wielkim wigwamem. W środku można palić ognisko, w razie deszczu nie pada na głowę, w razie chłodu ciepło nie ucieka, w razie wiatru nie wieje…. Pole biwakowe jest zadbane, pięknie położone nad czystym jeziorem, dobrze oznakowane z wody, liczne stoliki i ławeczki. Widać, że miejscowi się troszczą o to miejsce. Szacunek! Można też spodziewać się wizyty miejscowych ale raczej przyjaźnie nastawionych.
Przy ognisku spotykamy parę z Warszawy płynącą szlakiem Słupi. Rozmawiamy sobie przy ognisku, a gdy oni idą już spać, to i my przenosimy się do namiotu. Tej nocy jest bardzo zimno.

sobota, 14.06.2008
O ósmej pobudka, śniadanko, pakowanko. Spotykam nad wodą miejscowego wędkarza, rozmawiam chwilę o zaangażowaniu miejscowych w to miejsce i ochronę przyrody. Budujące! Przy okazji załatwiam miejsce do przechowania skody do niedzieli. Pakujemy się do Cypisa Zafiry a Skodę zostawiamy w Gałęzowe. Jedziemy do Sulęczyna, nie zaczynamy od rynny, mało wody a poza tym mam przecież złamaną kość śródstopia, nogę w gipsie i nie chce ryzykować. Zaczynamy zaraz za rynną w Kajlandii, miejscu znanym z jazdy konnej, jest tam także pole biwakowe dla kajakarzy. Gdy dojeżdżamy nie ma nikogo, same konie. Po telefonie zjawia się bardzo miły właściciel, pomaga i daje wskazówki jak płynąć przy moście w Nowym Polu. Cypisa lekko blokują konie w momencie kiedy chce wyjechać z łąki nad rzeką – na szczęście właściciel interweniuje. Startujemy, według tablic szlaku kajakowego to 118,9 km.
Szlak Słupi jest bardzo dobrze oznaczony na wodzie, we wszystkich trudniejszych miejscach słupki i znaki ostrzegawcze, miejsca biwakowe opisane z wymienionymi dalszymi polami z podaniem km. Po prostu kultura! Szlak bardzo dobrze przygotowany!
Początkowe 30 minut na wodzie to przełomowy odcinek Słupi, liczne bystrza, małe zwałki, zakręty w pięknych okolicznościach przyrody. Płytko, często szorujemy dnem o kamieniste dno rzeki. A mamy przecież jedynki. Po 30 minutach dopływamy do miejsca startu sprzed 11 lat. Poznajemy to miejsce – choć z trudem. Dalej rzeka jakby mniej dzika, co raz mniej bystrzy i płycizn aż w końcu wypływa z lasu i płynie szeroką doliną pomiędzy 2 ścianami lasu. Słupia płynie wśród łąk, mijamy kilka dobrych miejsce na odpoczynek – na jednym z nich przystajemy na krótki popas. Na przepłyniętym odcinku Słupia ma charakter wąskiej, bystrej, przełomowej leśnej rzeki. Pomimo nie najniższego poziomu wody często szorujemy o kamieniste dno. Nie ma uciążliwych zwałek. Za to piękne widoki, woda krystalicznie czysta, udało nam się zobaczyć dziką zwierzynę przy wodopoju.
Wkrótce dopływamy do mostu i miejsca biwakowego Parchowo z kamieniem papieskim. Rzeka ma tu dalej charakter łąkowy płynąc w 500 m dolinie ograniczonej z obu stron lasem. Na niebie mijają nas różnokolorowe chmurki i zaczyna wnet przeważać kolor wskazujący na rychłą ulewę. Przyspieszamy, żeby zdążyć schronić się pod mostem w czasie ulewy i udaje nam się w ostatniej chwili. Letnie urwanie chmury spędzamy zaklinowani pomiędzy filarami pod mostem racząc się zimnymi napojami i rozkoszując się urokiem miejsca. Letnie ulewy mają to do siebie, że szybko przychodzą, są obfite i podobnie jak przyszły, szybko odchodzą. Po półgodzinnej przerwie jesteśmy na wodzie i po chwili wpływamy na j. Żukowskie. A tam wita nas tafla cała wypełniona łabędziami. Mamy tu sposobność do spokojnego dryfu i ucinamy sobie dłuższą pogawędkę. Wkrótce dopływamy do końca jeziora, skąd uchodzi dalej Słupia. W tym miejscu nocowaliśmy 11 lat temu i wtedy płynęliśmy cały dzień. Teraz odcinek pokonujemy w 2 godz. i kilkanaście minut. Inny sprzęt, inne załogi, inne czasy! Cyki wyskakuje zrobić pamiątkowe fotki. Miejsce się nie z mieniło – tylko pojawiła się tablica zakazująca biwakowania. Płyniemy dalej, jeszcze tylko 1 km spokojnym kanałem i dopływamy do Młynek, zapory przed elektrownią, miejsca, skąd zwykle się przewozi kajaki kilka km wokół elektrowni, tak robiliśmy 11 lat temu, ale nie teraz. Cypis przenosi nasze kajaki (ja zajmuję się wiosłami), wodujemy się do kanału i dalej spokojnie płyniemy jeszcze ok. 2 km do elektrowni Soszyca. Jesteśmy spokojni bo wcześniej wykonaliśmy telefon z prośbą o zgodę na płynięcie do kanału. Woda płynie tu bardzo wolno, brzegi są delikatnie owałowane, w takich okolicznościach wkrótce dopływamy do elektrowni. Tym razem miejsce do wyciągania nie takie dogodne jak poprzednio, ale Cypis daje radę. Twardy w końcu jest, nie miętki! Rezygnujemy z planu zwiedzania elektrowni (moja złamana noga w gipsie nie jest argumentem zachęcającym do spacerów), za to po zniesieniu kajaków do starorzecza robimy popas. Przewodniki podją że z tego miejsca trzeba dokonac przewózki do Soszycy – podejrzewamy że może to byś spowodowane niskim poziomem wody w starorzeczu. Gorące kubki zagryzane kabanosami i parówkami sycą. Przy okazji mija nas ledwo zauważalny deszczyk. I w drogę! Na początku płycizna, starorzecze prawie pozbawione jest wody, za to dużo tu głazów, daje się przepłynąć, powoli czasem ocierając dnem. Potem jeszcze pochyły próg do pokonania, kilkadziesiąt metrów kanału i jesteśmy w głównym korycie. Tu jest już dużo wody, która szybko płynie. Przed nami piękny – nieznany odcinek do Soszycy. Sporo przeszkód, możliwych do pokonania bez heroicznych wysiłków. Jest godzina 17:00 i jesteśmy w Soszycy. Za nami ponad 17 km i 2 przenoski. Płyniemy dalej. Wpływamy do Rezerwatu Doliny Słupi. Na początku silne bystrze pod starym mostem kolejowym. Kiedyś obnosiliśmy, teraz spokojnie przepływamy. Pamiętamy ten odcinek jako bardzo zwałkowy. Nie pamiętamy jego uroków, które teraz możemy odkrywać. Przeszkody pokonujemy „elegancko”. Na odcinku do Gołębiej Góry rzeka ma znowu przełomowy charakter, jest tu za to dużo wody i jest zdecydowanie więcej przeszkód, niż na pierwszym etapie. Pogoda za to się wyraźnie określiła, słońce świeci, żadnego deszczu. Wreszcie pojawia się pierwsze drzewo przewalone po całości i sporo wystające ponad linię wody. Razem pomagamy sobie pokonać tę przeszkodę. Jeszcze były 2 takie miejsca i nie obeszło się bez wysiadania Cypisa, wskakiwał na przeszkodę i mnie przeciągnął. Po drodze staramy się odnaleźć miejsce, gdzie 11 lat temu awaryjnie nocowaliśmy - niestety bez skutku. Wspominamy liczne zwałki, wspominamy miejsce, gdzie Biały dawał dobre rady: e… szukajcie tam gdzie wpadło!
Po 20:00 dopływamy do mostu na wojewódzkiej 212. Przed mostem pole biwakowe, kajakarze i ognisko. My tymczasem dobijamy za mostem. Jeszcze bardzo silne bystrze pod mostem, i wysiadamy przy kamieniu papieskim nr 5. Jesteśmy na lądzie o 20:30. Tego dnia pokonaliśmy ponad 28 km w 9 godzin. 2 przenoski sporo przeszkód, przerw i wypitych napojów.
Rozkładamy namiot, szykujemy kolację, niestety nie ma tu zasięgu żadna sieć, nie będzie SMSów, że bezpiecznie dotarliśmy. Są tu 2 miejsca biwakowe: jedno przed a drugie za mostem. Na naszym są 2 małe wiaty z ławeczkami, zajmujemy jedną, siedzimy jeszcze godzinkę, robi się bardzo zimno, jesteśmy jednak zbyt zmęczeni na ognisko, tym bardziej, że Cypis zrobił rozpoznanie, że las wyczyszczony i trzeba byłoby chodzić dalej, a ja nie jestem miłośnikiem spacerów z gipsem po lesie, a przecież przyjaciela samego do lasu po ciemku nie puszczę. Zabieramy więc napoje i idziemy do namiotu. Tak sobie rozmawiamy, rozmawiamy, że o 23:00 już śpimy. Od czasu do czasu czujnie Cypis podnosi głowę bowiem na pole zjeżdżają samochody. To był męczący dzień ale za to jaki fantastyczny!

niedziela, 15.06.2008
Wstajemy o 8:00 rano, świeci ładne słońce, szybko suszymy wilgotne wczorajsze ciuchy. Widać efekty nocnej wizyty na biwaku zbieraczy puszek. Powywalane śmieci, tym razem wielki minus dla miejscowych! Śniadanko, pakowanko i po 10:00 jesteśmy już na wodzie. Odcinek dalej bardzo atrakcyjny. Bystrza, zwałki i piękna przyroda. Tylko raz jeszcze Cypis musi wychodzić żeby mnie przeciągnąć przez przeszkodę, ale razem pokonujemy wiele innych porządnych zwałeczek. Z czasem Słupia zwalnia i dopływamy do pamiętnego sprzed 11 lat miejsca, gdzie skręciliśmy na starorzecze, żeby wówczas dopłynąć do zapory na zalewie, za którą nie było już rzeki… Tym razem miejsce to jest oznaczone jako dopływ Bytowej. I żaden kajakarz już się nie pomyli. Wpływamy na Bytową (starorzecze), przepływamy pod zastawką. Rzeka ma tu inny charakter, kolor, konsystencję. Nie jest taka czysta i przejrzysta jak Słupia. Po chwili wracamy, spokojnym dryfem i wpływamy na jez. Głębokie. Wiemy o tym że nieuchronnie zbliża się zakończenie naszego spływu. Żałujemy, że nie wzięliśmy dnia wolnego i nie mieliśmy jeszcze 1 dnia na płynięcie. Na jez. Głębokim sporo miejsc do dzikich biwaków, lecz decydując się na to należy pamiętać o rezerwacie i mandacie. Dopływamy ok. 13:00 na miejsce, gdzie w piątek wieczorem się spotkaliśmy.
Według relacji spotkanych w piątek Artura i Renaty na odcinku od Soszycy miało być jakieś 10-15 przeszkód wymagających wysiadania z kajaka. My tymczasem naliczyliśmy 3 takie miejsca, gdzie Cypis musiał wychodzić i mnie wciągać na przeszkodę oraz jakieś 3 inne miejsca, gdzie razem pokonaliśmy przeszkodę bez wychodzenia, inne pokonywaliśmy bez problemów. Inny sprzęt, inna ekipa.
Pakujemy się, Cypis przyprowadza Skodę z Gałęzowa, gdzie bezpiecznie czekała na nas od wczoraj, jemy coś przed drogą i po 14:00 wyjeżdżamy do Kajlandii po Cypisa zafirę. Przepakowujemy się i po 15:00 rozjeżdżamy się do domów. Żegna nas wiatr i lekki deszczyk.

To był taki weekend, o którym bardzo długo się pamięta. Pomimo niepokojących prognoz pogoda okazała się łaskawa, pomimo złamanej nogi udaje się bez absolutnie żadnych problemów przepłynąć odcinek, odkrywamy rzekę, która 11 lat temu pokazała nam zupełnie inne oblicze. Zdobywamy się na coś więcej, kolejny raz porywamy się na trudniejsze odcinki i dajemy radę, wspierając się nawzajem. Wreszcie bezcenne męskie rozmowy, bez owijania w bawełnę, bez upiększania, po prostu, po męsku. Wiemy, że choć każdy z nas ma swoje życie w innym zakątku Polski, do dużo byśmy stracili, gdybyśmy tego nie kontynuowali.
Co za rok?