RegoDobra 2009 - bożocielna 10-14.06
 
W tym roku postanowiliśmy wrócić po 4 latach na górną Regę.
Skład ekipy
 
  1. Monia i Olo
  2. Agata i Iskra
  3. Gosia i Cypis
  4. Kasia sama, ale nie samotna

środa 10.06 - Resko - stanica Kajnetu - Jana Michalczyszyna
Tradycyjnie Szczeciniaki (Monia i Olo) meldują się na miejscu pierwsi no i trudno się dziwić, bo mają bardzo blisko. Zabezpieczają ognisko i około 19.00 dostajemy od nich pierwszy telefon. Potem jeszcze kilka, a wraz z kolejnymi mamy wrażenie, że nie dotrwają do naszego przyjazdu. W końcu lądujemy w Resku. Szybkie rozbicie namiotów i zasiadamy przy ognisku - Szczeciniaki jeszcze żyją i mogą. Rozmowy płyną, jedni mniej drudzy bardziej filozoficznie. Zastaje nas świt.
Przepłynięty dystans - na wodzie 0 - w rozmowach 2500 km.

czwartek 11.06 - Prusinowo - Unimie - 13 km
Poranek jest ciepły a niebo powoli zasnuwa się chmurami. Liczymy na to, że nie będzie padać przed zejściem na wodę. Śniadanie jemy w bardzo dobrych humorach, choć trochę niewyspani. Potem pakowanie i przygotowanie łodzi do rejsu, trzeba parę śrubek podokręcać. Dojeżdżają Iskry i od razu przystępują do czynności rozkładania kajaka. O 11.00 pakujemy kajaki na przyczepę a siebie do samochodu i p. Jan i p. Rafał wywożą nas do Prusinowa. Po drodze mijamy przystrojone kościoły i kapliczki - i tym razem udaje się nam wyprzedzić procesje. Dopadają nas przelotne deszcze. W Prusinowie wodujemy przy moście - na czas pakowania kajaków deszcz odpuszcza, ale niebo nie zwiastuje rychłej poprawy. Płyniemy z Gosią po raz pierwszy z rzeczami naszym nowym kajakiem - więc mam trochę problemów z pakowaniem. Teoretycznie wszystko powinno wejść… - jeszcze kilka pakowań i nabiorę wprawy. No to czas na wodę. Rega nas trochę zaskakuje - sporo zwalonych drzew i przeszkód, jest ciekawie, ale dla ekipy składakowej nieco niebezpiecznie, trzeba uważać. Jakoś wszyscy nie pamiętali tego odcinka jako dającego w kość. Zaczyna kropić deszcz, ale jest tak dużo rzeczy, na które trzeba uważać, że prawie go nie zauważamy. W wodzie pojawiają się bystrza i kamienie - rzeka przyspiesza. Spotykamy się na przeszkodach - przerzucamy lub przepychamy kajaki pod drzewami i jest przy tym okazja do degustacji. Wychodzi słońce. Z leśnej rzeki Rega zmienia się w łąkowo wietnamkową. Dopływamy do Łobza. Robimy przenoskę przez zastawki i odpoczywamy, a ekipa idzie do sklepu. Jemy kabanosy i raczymy się piwem oraz balsamem pomorskim. Czas jednak ruszać. Przed zejściem na wodę ostrzegam wszystkich przed progiem, który będziemy zaraz spływać - fala może zalać kajak i wlać się do środka. Z daleka słyszymy złowieszczy szum. Idziemy pierwsi, spływamy dziobem w dół i fala zalewa nam pokład - niestety była większa niż się spodziewałem. Woda przedarła się prze fartuch Gosi i wlała się do środka. Mamy mokre spodnie. Inni przechodzą z podobnymi przygodami. Dobijam do brzegu żeby wybrać wodę ze środka i wtedy zauważam, że nie mam czteropaka Leszka - został na brzegu gdzie odpoczywaliśmy. Jest za daleko żeby wracać. Doganiamy ekipę i wiosłujemy dalej. Rzeka obiera łąkowy charakter, jest sporo zakrętów. Zaczyna padać - to już nie przelotniak niestety. Z zaciśniętymi zębami przyspieszamy i przedzieramy się pod wietnamkami. W końcu jest drewniana kładka zwiastująca pole biwakowe. Przestaje padać, mokrzy wypakowujemy sprzęt, rozbijamy namioty i obserwujemy niebo, po którym co chwilę krążą ciemnogranatowe chmury. Na polu jest mała wiata, więc ścieśniamy się i jemy obiadokolację. Wieje silny wiatr, który rozrzuca nasze schnące rzeczy. Dziewczyny idą na spacer, a panowie zbierają i rąbią drewno na ognisko, które przygotowuje Iskra. Rozpalamy ogień, wyciągamy ruszt i robimy grilla wegetariańsko-mięsnego. Późnym wieczorem wygania nas lekki deszczyk - zamykam ognisko z Monią, kiedy parasole przestają dawać radę.

piątek 12.06 Unimie - Most łączący Karwowo i Bełczną. - 15 km
Pada przez całą noc. Rano przestaje, ale jest bardzo zimno i wieje silny wiatr. Niebo nadal nie daje nadziei. Podnoszą się głosy żeby się ewakuować... na szczęcie nie są to głosy w przewadze. Dajemy pogodzie szansę i ... pogoda się poprawia, jest co raz więcej błękitu, robi się cieplej i słońce zaczyna świecić co raz mocnej. Nieco pokrzepieni wodujemy. Miejsce, w którym zatrzymaliśmy się na nocleg zmieniło swoje oblicze w stosunku do 2004 roku. Ponieważ między polem a wodą jest duża skarpa do pokonania, władze gminy wybudowały schodki i drewnianą pochylnię do wodowania kajaków. Pochylnia jest jednak stroma i przy wodowaniu kajaka Olka mało nie dochodzi do nabrania wody. Jeszcze sesja zdjęciowa i płyniemy. Rzeka nie zmienia charakteru - jest nawet nieco trudniej, sporo wietnamki i drzew w wodzie. Niektóre przeszkody wymagają od nas ostrego manewrowania. Nurt miejscami jest niebezpieczny. Walczymy aż w końcu rzeka się uspokaja i od betonowego mostu na drodze 147 daje trochę wytchnienia. Słońce świeci i wszystkim dopisują dobre humory. Po drodze zdarzają się jeszcze większe i mniejsze przeszkody, ale są w zdecydowanej mniejszości. Powoli dopływamy do miejsca biwakowego - jest ono nieco trudne do znalezienia, bo z wody nie widoczne. Poza tym znajduje się w pewnym oddaleniu od rzeki i trzeba się przedrzeć przez spory fragment łąki. Pomimo tych informacji podobnie jak w 2004 omijamy je. Rozpoczynamy poszukiwania czegoś zdatnego do założenia obozu - niestety bezskutecznie. Dodatkowym kryterium poszukiwań jest koniczność komunikacji drogowej, bowiem na wieczór zapowiedzieli się z wizytą Mańki. Powolną presję wywierają również ciemne chmury gromadzące się nieśmiało na horyzoncie. W końcu dopadamy do drewnianego mostu na drodze Karwowo - Bełczna. Miejsca jest mało, ale przynajmniej jest droga. Kosimy pole pokrzyw, które ukazuje nam pofałdowaną glebę - no dzisiaj nie pośpimy wygodnie. Zakładamy obóz. Całość nie wygląda tak źle, przejeżdżający na rowerze miejscowy udziela nam 15 minutowego wykładu gdzie jesteśmy i jak do nas dojechać. Inni miejscowi podróżujący samochodami patrzą na nas zaciekawieni. Okupujemy most celem wykorzystania drewnianej powierzchni do przyrządzenia posiłku. Nie na długo jednak, w połowie kucharzenia przychodzi od dawna spodziewany deszcz. Krótka ulewa wygania nas do namiotów gdzie kończymy posiłek. Potem generalnie następuje rozejście się do swoich zajęć. Dziewczęta w jednym namiocie degustują wino, co jest od czasu do czasu podkreślane gromkim śmiechem. Olo robi zdjęcia z namiotu. Iskra krząta się po obozie, a ja zajmuję się naprawą dziury w kajaku. W końcu dziura jest załatana, wino wypite, zdjęcia zrobione, więc czas na ognisko. Deszcz nadal kropi. Męska cześć zespołu udaje się po opał, damska na spacer. Przygotowujemy ognisko a deszcz kropi. Degustujemy trunki. Iskra przynosi dwie błyszczące butelki z okazji nie byle jakiej. Deszcz jest też z nami. Organizujemy punkt czerpania wódy. Ognisko płonie, dziewczyny wychodzą z namiotów, deszcz kropi już 4 godzinę. Ognisko dodaje nam otuchy, zaczynają się różne rozmowy, również o polskim systemie sądowniczym - jest sporo emocji, ale kończymy ognisko w przyjaźni i deszczu.

sobota 13.06 Most łączący Karwowo i Bełczną - Resko - Dobra
W nocy pada zaciekle. Rano nadal w deszczu podsumowujemy straty - namiot dziewczyn zalany, śpiwory, rzeczy i inne totalnie mokre. Śniadanie robimy w namiotach. Potem jeszcze chwila na konsultacje i dzwonię po p. Janka - pogoda z nami wygrywa. W międzyczasie pojawia się inny samochód z kajakarzami - wodują się przy naszym moście i płyną. Rodzi się pomysł, że może by tak popłynąć do Reska na pustaka. Niebo jednak nie zwiastuje zmiany, a deszcz pada ciągle i równomiernie. Pakujemy mokre rzeczy i czekamy na transport. Dzwonimy do Mańków relacjonując nasze postanowienia. Szkoda, ale czasami trzeba sobie powiedzieć dość. Pakujemy się do Transportera i po godzinie ładujemy sprzęt do samochodów. W Resku też nie zostaniemy - jest sporo namiotów i wiaty pozajmowane przez tych, którzy zrezygnowali z pływania. Olo zaprasza do Dobrej - w końcu to tylko 100 km. Z wolna pomysł dojrzewa i w końcu entuzjastycznie postanawiamy właśnie tak zakończyć ten spływ. Informujemy Mańków i udajemy się do pobliskiego baru na słynny domowy obiad. W międzyczasie słońce co raz bardziej przedziera się przez chmury i przestaje padać ale to nie zmienia naszych planów - ruszamy do Szczecina. Już w drodze wypogadza się na dobre - zewsząd otacza nas błękitne niebo. Trochę żałuję, ale jesteśmy grupą i trzeba trzymać się razem. Lądujemy w Dobrej po drodze przejeżdżając przez Plac Zgody. Dziewczyny zostają i robią toaletę, po czym jadą do sklepu na niezbędne zakupy. Panowie z Kasią w Dobrej rozwieszają mokre rzeczy i korzystają z łazienki. Wykąpani i w doskonałych nastrojach udajemy się do zagajnika na znane nam wszystkim miejsce ogniskowe i przygotowujemy grilla i wieczorną imprezę, Jest ciepło słonecznie, pięknie po prostu. Przestaję żałować decyzji. Przyjeżdżają Mańki i dziewczyny z zakupami, i przygotowują pyszną sałatkę i inne takie tam kalorie. Jest festyn. Ustalamy rzekę na lato - w tym roku Pilica. W nocy wjeżdża tort dla Iskrów z okazji nie byle jakiej. Są sztuczne ognie nie wiadomo skąd. Robi się jednak powoli zimno i przenosimy się do domu. Zalegamy na materacu przed kominkiem. Gra muza, są tańce, kominek wesoło mruga żarem. Taaaaaaak. Kierowcy muszą się oszczędzać, więc czas się oddalić.

niedziela 14.06
No cóż, czas do domu. Było kolorowo wszystkiego po trochę i to się liczy. Mamy perspektywę - w lipcu/sierpniu Pilica. W sumie 25 km - i mało i dużo a może w sam raz?