męski wypad - Wieprza 2009
 
W skladzie już piąty rok takim samym: Cypis + Shuya. W tym roku z przyczyn logistyczno-krajobrazowych spotkaliśmy się już w czwartek wieczorem i płynęliśmy piątek - sobota - niedziela do Sławna. Natchnieniem do naszej wyprawy były opisy Misiaka sprzed wielu lat o niezdobytej, dzikiej i zawalonej Wieprzy.
 
  1. Cypis
  2. Shuja

Tak i przyszedł czas na tradycyjny wypad szkoleniowo-filozoficzny, dwóch, którym nie straszne są odmęty i przeszkody Wieprzy. Organizacyjne zwróciliśmy się o pomoc do firmy Kajtur, założyliśmy, bowiem że szkoda nam trochę czasu na logistykę samochodową i najwygodniej byłoby kończyć spływ w miejscu gdzie czekają już nasze auta. Dlatego też przyjęliśmy wariat wywiezienia nas przez kogoś w górę rzeki. W Kajturze otrzymaliśmy kontakt na Krzyśka ze Smardzewa, który udzielił nam gościny i zajął się logistyką. Ten wyjazd oprócz wrażeń związanych z samą rzeką zapamiętam też jako mocno awaryjny - oprócz niżej opisanej przygody z wiosłem, po drodze popsuł mi się samochód, a potem nie dała rady mata samopompująca - rozkleiła się w środku tak, że spałem na wielkim bąblu powietrza.

Czwartek 4.06
Po pracy szybko pakuję kajak i ruszam w drogę do Sławna a konkretnie Smardzewa pod Sławnem. Przejeżdżam jeszcze przez Żukowo gdzie w Aquariusie kupuję bagażnik na kajak. Jest ładna pogoda i droga mija bardzo szybko. Tuż przed Sławnem niebo się zasnuwa chmurami, ale nie pada. Bez problemu znajduję gospodarstwo Krzyśka w Smardzewie. Rozbijam obóz w ogrodzie i przygotowujemy ognisko. Krzysiek jest bardzo uczynny i daje mi drewno na ognisko. Poznaję również partnerkę Krzyśka -Beatę. Robi się zimno, a kiedy ogień już płonie zasiadamy do ognia i rozmawiamy o życiu na wsi, upadających zakładach pracy i kryzysie oraz o perspektywach na własny biznes. Łapię kontakt z Szują, będzie na 20 minut i mówi, że u niego pada deszcz. Około północy dociera Szuja - bierze co trzeba i zasiada do ogniska. Przychodzi mały deszcz a kiedy zmienia się w duży chowamy się do namiotu i przez chwilę jeszcze kończymy ogniskową rozmowę. Rano trzeba wstać wcześnie.

Piątek 5.06. Bąkowo - okolice Darłowa 15 km
Ranek jest zimny i deszczowy. Krzysiek udostępnia nam swoją łazienkę i kuchnię oraz częstuje kawą. Robimy śniadanie i bez zwłoki pakujemy rzeczy - chcemy być jak najszybciej na wodzie. Wrzucamy Yukony na przyczepę i ruszamy do Trzebielina. Wychodzi słońce i robi się pięknie. W drodze zajeżdżamy do Sławna żeby sprawdzić metę wyprawy. Najdogodniejsze miejsce jest przy moście drogowym na wjeździe do Sławna od strony Słupska. Ruszamy dalej. Po dotarciu do Trzebielina okazuje się, że w miejscu dogodnego wodowania na rzece Pokrzywnej są prowadzone roboty wodne, jedziemy więc dalej do mostu na wypływie rzeki z jeziora Trzebielińskiego. Na moście zauważamy, że rzeka jest totalnie zarośnięta i na ma sensu tracić czas na przedzieranie się przez trzciny. Jedziemy więc dwa kilometry dalej do Bąkowa, gdzie już bez problemu wodujemy na wąskiej ale wartkiej Pokrzywnej. Przed wodowaniem jeszcze doświadczam niemiłej niespodzianki - zabierając składane wiosło nie zwróciłem uwagi czy Gosia pozostawiła w bagażniku właściwe jego części - jak się okazało w bagażniku pozostały dwie niekompatybilne części wiosła. No cóż, biorę nóż w ręce i strugam "konwerter". Żegnamy Krzyśka i płyniemy. Pierwsze kilka metrów sprawdzam "konwerter" - powinno być dobrze. Zaczynają się przeszkody w postaci zwalonych drzew - niestety pierwszą z nich musimy obnieść, potem radzimy sobie bez wysiadania z kajaka. W kilku miejscach musimy kłaść się na rufach kajaków i odchylać głowy żeby nie zahaczyć przeszkody nosem, w paru innych wskakujemy na przeszkody a w jeszcze innych musimy mocno przechylać się w kajaku żeby przecisnąć pod zwałkami. Jest ładna pogoda, manewry przychodzą nam bez trudu i płynnie, i dość szybko poruszamy się do przodu. Pokrzywna w na tym fragmencie jest bardzo urokliwa, płynie przez las, jest płytka i czysta i nie pozwala na nudę. Robimy przerwę w wypływie - jak nam się wydawało - Wieprzy. Konsumujemy i rozmawiamy o życiu, wspominamy znajomych. Niestety idą ciemne chmury, więc bierzemy wiosła w garść i ruszamy dalej. Rzeka się lekko poszerza i zaczyna padać deszcz. Stajemy pod drzewami - może zaraz przejdzie. Otwieramy browar i czekając rozmawiamy. Szuja czuje zew natury i niestety moczy przy tym tyłek - co wspomina do końca dnia. Deszcz jakby odpuszcza, więc płyniemy. Zaczyna się odcinek rzeki z licznymi bystrzami i kamieniami w wodzie. Trzeba uważać i manewrować, aby rozsądnie wybierać drogę. Deszcz z powrotem się nasila i płynie się trudniej. Szuja na jednym z bystrz utyka, układ szybkiego nurtu i zwalonych drzew nie chce go łatwo wypuścić. Po mozolnej walce znów płyniemy razem. Po drodze mijamy właściwy wypływ Wieprzy - to dopiero prawie połowa dzisiejszej drogi. Walczymy dalej, nurt, zwałki i cudowna dzika przyroda wokoło. Po drodze mijamy tablice informacyjne - widać, że ktoś pomimo braku infrastruktury biwakowej dba, chociaż o informacje przyrodnicze. W końcu czas rozglądnąć się za biwakiem. Rzeka zmienia swój charakter na łąkowo meandrujący. Deszcz przestaje padać i lekko się wypogadza, a my znajdujemy ładnie miejsce na zakolu rzeki. Szybko zakładamy obóz. Szuja robi obiad a ja działam przy ognisku. Po pół godzinie ogień płonie a obiad smakowicie paruje w menażkach. Ogarniamy się i ustawiamy rzeczy do suszenia. Pogoda się stabilizuje i zapowiada się ładny wieczór. Zasiadamy w fotelach przy ogniu i odpoczywamy racząc się balsamem pomorskim ze sprite-m. Łapiemy też kontakt z bazą oraz sprawdzamy GPS-m gdzie jesteśmy. Miejsce co raz bardziej nam się podoba - jest z niego ładny widok na rzekę, która zakręca tutaj o 180 stopni oraz na pobliską łączkę. Wieczór płynie, rzeczy schną, a my poruszamy ciężkie tematy i płyniemy w opowieściach. Smażymy kiełbaski i robimy prawie nocną sesję zdjęciową rzeki i łączki, na których powoli podnosi się tajemnicza mgła. W końcu, kiedy przysypiamy na fotelach pada hasło: "do namiotu". Ta noc jest bardzo zimna.

Sobota 6.06. okolice Darłowa - łączka przed Korzybiem
Rano wita nas ładna pogoda, słońce powoli przedziera się przez jeszcze liczne obłoki. Rozpalamy mały ogień aby po zimnej nocy złapać trochę temperatury. Konsumujemy śniadanie i zwiedzamy okolicę - takie są odwieczne prawa natury. Słońce wychodzi na dobre. Jest ciepło. Pakujemy kajaki, zabezpieczamy pozostałości po ognisku i na wodę. Płyniemy spokojnym, lecz nie pozbawionym przeszkód odcinkiem. Jest pięknie. Dopadamy do pierwszego punktu orientacyjnego - wpływu rzeki Studnicy. Krótka przerwa na kilka fotek. Od tego miejsca jest już znacznie szerzej, powoli też rzeka zwalnia i dopływamy do malowniczo położonej pierwszej w dzisiejszym dniu elektrowni w Biesowicach. Przenoska prawą stroną. Przy wodowaniu trzeba uważać żeby nie uszkodzić sprzętu o kołki, kamienie i elementy stalowej konstrukcji wzmacniającej zbocze. Za elektrownią rzeka nieco przyspiesza i po chwili znowu zwalnia, wpływamy na sztuczne rozlewisko. Płynąc rozlewiskiem trzeba rozsądnie wybrać drogę - są miejsca gdzie jest bardzo płytko i można wpaść na ścięte pnie drzew pozostawione w wodzie. Rozlewisko oblegają wręcz grupy kaczek, łabędzi i kilku jeszcze gatunków ptaków - oaza życia. Dopływamy do kolejnej elektrowni. Przenosimy prawą stroną, niestety wodowanie ciężkie, kajaki spuszczamy po stromym zboczu i wsiadamy z licznych kamieni. Dodatkowo silny nurt nie daje komfortu spokojnego wsiadania. Po kilku chwilach grozy znowu jesteśmy na wodzie. Rzeka rusza z kopyta, jest znacznie szerzej niż w dniu poprzednim, mniej przeszkód, ale za to głębiej i nurt jest silniejszy. Po drodze mijamy zastawkę albo pozostałości po starym młynie, krótka sesja zdjęciowa i dziarsko wiosłujemy dalej. Dopływamy do Korzybia, gdzie planujemy zrobić zakupy oraz strzelić jakiegoś hot doga w celu nabrania kalorii do dalszej wędrówki. Lądujemy za mostem po prawej stronie, zostawiamy kajaki w trzcinach i po zasięgnięciu języka u autochtonki ruszamy do centrum do Polo Marketu. Kupujemy to, co każdemu jest potrzebne i zasiadamy w pobliskiej pizzerii. Czas płynie szybko, pizza znika z talerzy a piwo z pokali. W drodze powrotnej robimy karkołomne zdjęcie z samowyzwalacza. Z przyjemnością zasiadamy w kajakach i otwieramy z miłym dla ucha sykiem, puszki żubra. Pięć minut wiosłowania, przepływamy pod drewnianym mostem i wpływamy na małe rozlewisko przy elektrowni w Kępicach. No tak - wiemy o tym, że jest to najdłuższa przenoska na szlaku, ale gdzie tu wynieść kajaki? Żadnych drogowskazów i po raz kolejny narzekamy na organizację trenu wokół elektrowni - a wystarczyło tylko otworzyć kajakarzom bramę. Wracamy do mostu, to jedyne dobre miejsce do wyciągnięcia kajaków. Potem niesiemy sprzęt około 400 metrów. Miejscowi proponują wózek, ale my jesteśmy twardzi - nie takie rzeczy się robiło. Pod koniec przenoski, kiedy ręce mamy już do kostek nieco miękniemy. Chwila na trochę słodyczy no i konstatujemy, że pizza to był dobry pomysł. Wodowanie za elektrownią dość łatwe. Wsiadamy i rozpoczyna się szybki kamienisty odcinek. Wartki nurt, kamienie, adrenalina skacze, trzeba się maksymalnie skoncentrować żeby nie wyglebić. Woda wokół nas kotłuje się i szumi, na zakrętach mocno wynosi i kręci - odcinek zdecydowanie nie dla nowicjuszy. Uff - udało się bez strat w sprzęcie i w ludziach. Wpływamy na łąki i spokojnie już podziwiamy krajobraz. Rzeka jest już dwa razy szersza. Bardzo łagodnie i praktycznie bez przeszkód pokonujemy kolejne kilometry i powoli rozglądamy się za noclegiem. Zależy nam na tym, aby być w miarę blisko lasu. Przepływamy pod mostem kolejowym z małym bystrzem i zaczynamy intensywniej wypatrywać dogodnego miejsca, bowiem nie chcemy spać w pobliżu Korzybia - zwłaszcza, że słychać odgłosy festynu. Wpływamy w stare zakole rzeki, Szuja robi rekonesans - kiepsko, płyniemy dalej. Opływamy cypel i naszym oczom ukazuje się skarpa a na jej szczycie idealna półka pomiędzy dwoma partiami lasu. Tak - to jest to. Co prawda wyniesienie kajaków na półkę po osuwającej się skarpie okazuje się być nie lada wyczynem ale wysiłek się opłaca - jest to jedno z najładniejszych miejsc na jakich obozowaliśmy. Tym razem nieśpiesznie rozbijamy obóz, Szuja znajduje kilka kleszczy, ja tez robię inspekcję. Idziemy po drewno i aranżujemy miejsce na ognisko tuż na brzegu skarpy. Potem zasiadamy w krzesełkach i kontemplujemy przepiękny widok. Robimy trochę zdjęć i odkrywamy, że wokół nas jest sporo dzikiej zwierzyny, która spokojnie pasie się na pobliskich łąkach. Przychodzi czas na obiad - tym razem ja bawię się w kucharza. Potem sączymy piekielnie ostrą paprykówkę z Polo Marketu. Popadamy w romantyczno-leniwy nastrój sprzyjający wspomnieniom. Przez moment w lekkie przerażenie wprawia nas stado ?jeleniowatych?, które przebiega przez las tuż obok naszego obozu - wrażenie jak z horroru. Ogień płonie, robimy jeszcze fotki na długim czasie z użyciem latarek i grubo po północy w lekkiej mżawce idziemy do namiotu. W namiocie przy pomocy telefonu próbujemy obudzić kilka osób, jedna z nich jest czujna i nawet ucina z nami dłuższy dialog. Potem zalegamy na dobre.

Niedziela 7.06 Łączka przed Korzybiem - Sławno 15 km
Wstajemy leniwie, niebo jest zasnute chmurami i to tymi, których bardzo nie lubimy, bo zwiastują długotrwały, monotonny opad. Tradycyjny stały rytm zajęć porannych, a potem kolejna inspekcja antykleszczowa. Szuja postanawia zjechać do wody ze skarpy, ja wolę popatrzeć z boku i przygotowuję aparat - może być niezły numer. Aparat zrobił swoje, Szuja też - tym razem obyło się bez scen. Jak już jesteśmy na wodzie słyszymy samochód - czyżby straż leśna? Jednak nie, to wędkarze. Odpływamy szybko. Rzeka trochę meandruje ale jest dość wartka. Mijamy Korzybie i płyniemy ładnym leśnym odcinkiem, przeszkód jest zdecydowanie mniej, co nie oznacza, że nie trzeba być czujnym - szczególnie początkujący. Na przeszkodach i gałęziach zatopionych drzew znajdujemy 4 wiosła. Najwyraźniej ktoś glebił. Dopływamy do zwalonych w poprzek rzeki drzew - dołem się nie da, obnieść też - no to górą. Okazuje się, że nie jest łatwo - bardzo silny nurt od razu spycha kajak i ustawia niebezpiecznie wzdłuż drzew. Mixujemy wysiłek i kreatywność, co przynosi założony efekt - jestem już na drzewach - teraz Szuja. Trochę szamotaniny i siedzimy równolegle na drzewach. Hop i jesteśmy dalej w grze. Leśny odcinek ciągnie się jeszcze przez kilka kilometrów. Kiedy przepływany ostrym bystrzem pod starym mostem zaczyna padać deszcz - i szkoda, bo to jest naprawdę fajny odcinek rzeki. W deszczu wypływamy z lasu i zaczyna się prosty, nieomal kanałowy odcinek. Nieliczne zakręty urozmaicają wiosłowanie, prąd niesie i od czasu do czasu wietnamka na zakręcie zmniejsza światło rzeki doprowadzając do skoku adrenaliny. Dopływamy do progu i małej zastawki odprowadzającej wodę jakimś nieznanym kanałem. W pierwszej chwili zastanawiamy się czy to przypadkiem nie jest już ten kanał, na który powinniśmy się przerzucić żeby ominąć centrum Sławna. GPS podpowiada, że jeszcze nie. Płyniemy zatem dalej. Szuja postanawia spłynąć progiem - ja mam wątpliwości - ale jak nie teraz to kiedy, jak nie tu to gdzie? Szuja idzie pierwszy - podglądam go, podciągam fartuch i jadę. Wrażenie piorunujące, fala przelewa się przez pokład, spore przyspieszenie i adrenalina. Z satysfakcją przybijamy sobie piątkę. No i dobrze tylko gdzieś mi wymyło mapę. Po chwili Szuja znajduje ją dryfującą nieopodal. Płyniemy dalej - deszcz się wzmaga, drobny zakichany kapuśniak. Mijamy wpływ rzeki Reknicy po lewej i za chwilę dopływamy do stawów hodowlanych. Przez chwilę zastanawiamy się czy przypadkiem nie będzie trzeba przenosić kajak wokół stawów żeby popłynąć kanałem, jednak napotkany wędkarz rozwiewa nasze wątpliwości. Kilkaset metrów dalej jest zastawka, przez którą szybko przerzucamy kajaki. Dzwonię do Krzyśka, że będziemy przy moście za 45 minut, po czym ruszamy. Deszcz nadal pada, a kanał okazuje się całkiem przyjemny. Przepływamy pod obwodnicą Sławna, jeszcze kilka machnięć wiosłem i lądujemy po lewej stronie przy moście. Szybko wynosimy kajaki z wody, robimy wspólną fotę i przerzucamy się przez drogę na parking. Przygotowujemy sprzęt i rzeczy do transportu. Przyjeżdża Krzysiek i za chwilę jesteśmy w Smardzewie. Przebieramy się, wspólna kawa, rozliczenia i w drogę. Najsmutniejszy moment każdego spływu, to jak w pewnym momencie auta rozjeżdżają się w różnych kierunkach pozdrawiając siebie światłami. Tak było i teraz - pozostała ciekawość, co w przyszłym roku?