Gwda 2010- czubkowe otwarcie sezonu
 
Tradycyjnie na początku maja rozpoczynamy sezon. W tym roku powrót na Gwdę, rzekę którą płynęliśmy 10 lat temu. Termin 1 - 3.05.2010

Trasa:
Sobota 1.05 – j. Smolęsko – j. Wielimie 16 km.
Niedziela 2.05 – j. Wielimie – Lubnica 20 km

Trzeciego dnia lało, nie dało się płynąć.

Wróciliśmy na Gwdę po 10 latach. Pamiętałem górny odcinek jako trudny, ale za to bardzo ładny, z naturalnymi przeszkodami w wodzie i dwoma przenoskami. Perspektywa też wówczas był inna, bo płynąc składakiem w deszczu inaczej patrzy się na rzekę – teraz uzbrojeni w kajaki polietylenowe odważniej pokonywaliśmy przeszkody.

Oto nasza ekipa:


  1. Cypis + Gosia
  2. Asia + Biały
  3. Kasia
  4. Ifona
  5. Iskier
  6. Shuya

Na lądzie towarzyszyli nam Marta i Maniek
z synami oraz Lana i Paweł z synami.
zdjęcia
by Shuja
by Cypis
by Ifona

Sobota 1.05 - Jez. Smolęsko – Gwda Wielka – 14.km
Wstajemy późno i nie spiesznie przygotowujemy śniadanie i pakujemy sprzęt. Czeka nas jeszcze logistyka i 3,5 km marszu. Musimy wrócić nad jezioro i tam się zwodować a samochody zostawić z Ośrodku Jagoda. Jako pierwsi pakujemy samochód, przerzucamy kajak Kasi na dach i ruszamy na miejsce. W dzień dobrze widać jak duże rozlewisko powstało wokół pola biwakowego. Jest wysoki poziom wody i jezioro rozlało się dość szeroko. Wypakowujemy sprzęt i kajaki. W międzyczasie dzwoni pozostała część ekipy – jest drobna zmiana planów – Kowal chce zostawić auto w Malechowie, więc nie będziemy musieli iść z buta ze Sporego, muszę tylko szybko dojechać do nich i zostawić auto w Jagodzie. Po 15 minutach parkuję auto w ośrodku i ruszamy Transitem do Malechowa. Szybkie wypakowywanie, Kowal odstawia samochód do osady i schodzimy na wodę. Pogoda nie może się zdecydować, raz chmury, raz słońce – najważniejsze, że nie pada. Gwda po wypłynięciu z jeziora Smolęsko jest wąska i płytka, po minięciu osady Malechowo wpływa w las. W wodzie trochę przeszkód w postaci powalonych drzew, ale nie mamy większych kłopotów z ich pokonywaniem. Przy wejściu do wody Szuja łamie ster – no cóż, trzeba było uważaćJ. Na szczęście da się go naprawić jednak nie w warunkach polowych. Dopływamy do pierwszej przeszkody – małego jazu w środku lasu . Spływamy bez problemu ale niewprawni powinni uważać. Biały ze względu na krótki dziób i zanurzenie nie ryzykuje wtargnięcia wody do kajaka i obnosi jaz, a szkoda, bo spływowi paparazzi mieli już przygotowane aparaty. Ruszamy dalej tratwą wesolutko pijąc browar pokoju i konsumując jakieś słodycze. Słońce wychodzi, robi się ciepło, w rzece umiarkowana ilość przeszkód pozwala swobodnie i bez wysiłku płynąć dając sznsę na podziwianie okolicy. Jest to możliwe dzięki temu, że roślinność nadbrzeżna jeszcze się nie rozwinęła i nie zasłania widoków. Dopływamy do Sporego i naszego pola gdzie spędziliśmy noc. Jaz złowrogo szumi i zastanawiamy się czy można nim spłynąć bezpiecznie. Kowal przeciera szlak, jest ok. można płynąć zachowując ostrożność. Potem rusza Szuja i Ifona. Po nich Iskra i Kasia. Potem my. Biały obnosi przeszkodę. Na jazie mija na jedyny, jaki spotkaliśmy na rzecze 4 osobowy spływ. Za przeszkodą Gwda płynie wąską doliną. Co chwilę pokonujemy drzewa tarasujące przepływ. Jest ich sporo. Kowal łamie pióro we wiośle ale jest dzielny i daje sobie radę. Mozolnie przeciskamy się przez zawaloną rzekę, po chwili robi się nieco luźniej a brzegi porasta co raz więcej wietnamki - to znak, że zbliżamy się do jez. Wielimie. Tuż przed wpływem do Wielimia mijamy imponujące żeremia – fotki obowiązkowe. Po wypłynięciu robimy krótką przerwę na konsumpcję tego i owego. Postanawiamy też zrobić odpoczynek na cyplu. Mamy do przepłynięcia po jeziorze około 7 km. Na szczęście nie ma wiatru i płynie się dość dobrze. Zatrzymujemy się na cyplu – niestety nie wszyscy – część towarzystwa naparła mocno do przodu. Odpoczynek dobrze nam robi – konsumpcja powoli rozpływa się po całym organizmie. Jest miło i ciepło, ale trzeba ruszać dalej, a brzeg i cel naszej drogi jest tak daleko. Chwytamy dziarsko za wiosła i po kilkudziesięciu minutach docieramy do celu, co prawda w różnych miejscach brzegu, ale to tylko kosmetyka. Na biwaku jest już Paweł z Laną, nasza niespodzianka na wieczorną imprezę z okazji urodzin Kasi. Wybieramy dogodne miejsce na biwak. W okolicy stadionu na skraju Gwdy Wielkiej wzdłuż brzegu jeziora jest sporo dogodnych miejsc biwakowych na sporej przestrzeni. Rozbijamy obóz i zaczyna się tradycyjna krzątanina. Część jedzie z Pawłem po samochód Kowala i dodatkowe zakupy, część przygotowuje obiadokolację, część rusza po drewno, nikt się nie nudzi – raczej. Dociera ekipa ManieccyBikeTeam. Przygotowujemy ognisko. Wieczór zaczyna się rozkręcać – wraca ekipa z Kowala samochodem. Jest piękny zachód słońca, więc strzelamy fotki. Rozpalamy ogień, Kasia przygotowuje jedzenie, są życzenia, jest granie na gitarach, Iskra robi mistrzowskie drinki. Wesołość ogarnia wszystkich, a że okazja też nie byle jaka więc musi być nie byle jak obchodzona. Z radości i od dobrej roboty Iskry zasypiam, a potem tylko częściowo kontroluję sytuację. Około 2 w nocy robi się zimo i zaczyna wiać nieprzyjemna bryza od jeziora. Ląduję w namiocie. Panowie jeszcze świętują. Iskra dokonuje autoresetu i trzykrotnie migruje między ogniskiem a namiotem. Przy ostatniej migracji Lana przywołuje gawiedź do porządku. Głośne rozmowy milkną, resztki alkoholu zostają wlane tam gdzie ich miejsce, a ranek będzie ciężki...

niedziela 2.05 - Gwda Wielka – Lubnia – 19 km
Ranek jest ciężki, pierwszą pobudkę szykuje nam rodzina S. Dzieciaki nie mają kaca i witają świat bardzo rano. Czyżby zemsta za nocne ryki? Powoli obóz wstaje do życia i poranne obowiązki nabierają tempa. Przed nami najdłuższy odcinek spływu, na szczęście po rzece, a na nie szczęście na początku trasu jest bar. Żegnamy Ifonę i Kowala – muszą wracać – szkoda ale cóż dobrze, że byli z nami chociaż tyle. Kowal odruchowo siada za kółkiem, ale ktoś czuwa i przypomina Kowalowi, że dzisiaj jego miejsce jest po prawej stronie dźwigni zmiany biegów. Pakujemy kajaki, przekonujemy rodzinę S aby jeszcze dołączyła do nas wieczorem na biwaku i umawiamy się z Mańkami. Ruszamy w drogę. Przez moment straszą nas czarne chmury, ale to słońce dzisiaj rządzi. Na jeziorze jest nieco większy wiatr niż wczoraj, więc mamy falę od dziobu. Znajdujemy ujście i nieco niebezpiecznie, bo bokiem do fali opuszczamy Wielimie. Wpływamy uregulowanym odcinkiem rzeki do Gwdy Wielkiej i lądujemy przed mostem po prawej stronie w celu zahaczenia o bar. Niestety nie ma jeszcze sezonu, więc bar jest zamknięty, ale za to właściciel otwiera nam sklep. Kupujemy co trzeba i zasiadamy przy barowym stole. Bary na naszych spływach mają to do siebie, że jak złapią to nie chcą wypuścić – tak jest i tym razem. Nie ukrywam, że to lubimy i trudno dać sygnał do odwrotu. Z bólem zbieramy się do kajaków – przed nami jeszcze 18 km. Rzeka od Gwdy Wielkiej początkowo płynie polami, aby po kilku kilometrach wpłynąć w las. Jest to bardzo malowniczy odcinek. Trochę wiosłujemy, trochę płyniemy tratwą i w końcu do pływamy do przenoski w Klepaczu. Pamiętamy to miejsce jak wyglądało 10 lat temu – może nie zmieniło się tak bardzo, ale zdecydowanie jest zadbane. Robimy przerwę na krótki popas. Od Klepacza nurt jest nieco szybszy. Od czasu do czasu walczymy z drobnymi przeszkodami. Gwda płynie w lesie z dala od większych miejscowości. Przed Lubnicą rzeka wyraźnie przyspiesza. Pojawiają się większe przeszkody, które wymagają już uważnego manewrowania. Dopływamy do biwaku – po prawej stronie przed elektrownią. Po chwili dopływa Szuja a po nim Biały z Asią. Jak się okazuje Biały miał kłopoty na jednej z przeszkód i ewakuował się energicznie do wody. Gwda jakoś pod tym względem upodobała sobie Białego – 10 lat temu też ewakuował się znienacka z kajaka. Rozkładamy namioty, ognisko się już pali, bo na biwaku są Mańki i rodzina S. Konsumujemy obiadokolacje, i zasiadamy do ognia. Robi się bardzo zimno – czuć zmianę pogody. Odcinek nas zmęczył, a temperatura odstrasza od wyciągania gitar. Za to możemy pogadać. Ogień nie grzeje już tak bardzo a i z alkoholem trzeba uważać, bo jutro przecież siadamy za kółka. Biały z Iskrą zamykają imprezę wysączając ostatnią Colę Light.

poniedziałek 3.05 - planowane: Lubnica - Lędyczek -15 km
Już w nocy ktoś odkręcił prysznic w niebie i w dodatku zapomniał wyłączyć klimatyzację. Rano trudno było wyjść ze śpiworów. Wszystko mokre i nic nie zapowiadało, że przestanie padać. Gromadzimy się na śniadanie w jednej ze stalowych bud, które zdjęte z wojskowych samochodów służyły jako wiaty. No cóż – dla wszystkich staje się jasne, że spływ dalej nie popłynie. Szuja jeszcze rozważa spłynięcie do Lędyczka, ale ostatecznie w obliczu problemów logistycznych odpuszcza. Po śniadaniu jedna ekipa jedzie po samochody do Sporego a druga do Lędyczka. Pakujemy mokre namioty i sprzęt w jednostajnie padającym deszczu i przy +5 stopniach.

Szkoda, że pogoda pokrzyżowała nam plany, bo został nam do przepłynięcia bardzo ładny fragment rzeki. No cóż – my tu jeszcze wrócimy. Żegnamy się i ruszamy w drogę powrotną do Gdańska, uznając, że sezon został rozpoczęty.