Parsęta 2010 - Czubek Extreme - zakończenie sezonu
 
Planując ten spływ jedno słowo ciśnie mi się na usta: REWANŻ.

W roku 2005 część z nas (Shuya, Cypis, Olo, Iskier) płynęło wraz ze Zwałką na majowym Bożocielskim spływie na trasie: Żarnowo - Krosino - Doble - Stare Dębno. Wtedy szczególnie ciężki odcinek z Żarnowa spowodował, że spływ zakończył się w nocy. Trudne warunki, dzieci, niski poziom wody, inny sprzęt... wtedy rzeka nas pokonała. Tym razem jednak byliśmy lepiej przygotowani. Jesień (szansa na wyższą wodę), jedynki, polietyleny, wyprawa extremowa... Po prostu rewanż.
Ekipa:


  1. Cypis
  2. Torsten
  3. Olo
  4. Kowal
  5. Iskier
  6. Shuya
zdjęcia
by Shuja
by Olo
by Cypis


piątek, 24.09.2010
Spotykamy się w Nadleśnictwie Białogard u naszego dobrego (już) znajomego Tomka. Plan był taki, że przyjedziemy, rozbijemy namiot w ogródku, przenocujemy, zostawimy auta i Tomek odwiezie nas w sobotę na start. Jednak okazało się, że domownicy Tomka jakoś wyjechali i mieliśmy chatę wolną, nie było więc sensu rozbijać namiotów i spływ zaczęliśmy mocnym akcentem. Po wielostopniowej degustacji Iskrowej cytrynówki, nie doszło do zniszczenia lokalu, jedynie do drobnych, osobistych wyznań, np. Olo do Kowala: ja się ciebie wcale nie boję…!

sobota, 25.09.2010
Poranek przywitał nas słońcem i białym barszczem. Rozpoczęliśmy przygotowania do wyjazdu i zaraz (grubo) po 8:00 wyjechaliśmy na start. Na miejsce dojechaliśmy o 10:00 ale jeszcze pakowanie, w końcu zawsze pierwszego dnia pakuje się najgorzej, no i wychodzi co kto zapomniał a czego ma za dużo. Podzieliliśmy namiot na 4 kajaki, Torsten dostał zapasowe wiosło, tylko Kowal nic wspólnego nie dostał na kajak, będzie za to drogę torował! Torsten w końcu pierwszy raz na swoim nowym kajaku Kovalu ze sklejki.
O 11:15 ruszamy: Shuya, Iskier, Torsten, Olo, Kowal i Cypis. Początkowo rzeczka wąska, płytka, leśna, wijąca się. Czasem zwałka i gałęzie. I tak aż do ujścia Gęsiej Rzeczki (135 km) z lewej. Bardzo piękny, malowniczy odcinek. Z pokonywaniem dajemy sobie radę, jak nie sami, to z pomocą towarzyszy. Dalej na naszej drodze zaczęły pojawiać się coraz częściej łoziny, po całej szerokości rzeki. Spływ zaczął mieć charakter wyprawy survivalowej o przebicie się przez gęstą dżunglę. Tu wiosło nie było już potrzebne, a silne ręce i ochrona głowy i twarzy, żeby nie dostać z gałęzi po ryju. Wielu z nas oberwało tu nie raz a Torsten złamał wiosło, na szczęście sam wiózł zapasowe i szybko wymienił. Po ujściu z prawej Perznicy (130 km) rzeka zdecydowanie się poszerzyła i nawet pojawiały się dłuższe odcinki bez przeszkód, jednak gdy już trafialiśmy na przeszkody, to walka z nimi kosztowała nas dużo czasu i energii. Drzewa zwalone do wody są tu duże, łoziny na zakrętach czy zwężeniach tworzą nieprzebytą gęstwinę. Brak śladów czyszczenia. Nie ma czasu podziwiać piękna rzeki i przyrody podczas gdy toczy się walkę o pokonanie kolejnych metrów. Do pokonania niektórych przeszkód nie wystarcza już pomoc jednego Kowala. Po 17:00 każdy zakręt zaczyna przypominać te miejsca sprzed 5 lat, gdzie kończąc przegraną walkę z rzeką wychodziliśmy na brzeg szukając pomocy. Czyżby i tym razem miało nam się nie udać? Na rzece pojawiła się mgiełka, wokół zaczęło robić się szaro. I znowu kolejna zwałka i znowu kolejne łoziny. Biwak w Krosinie pojawił się tak nieoczekiwanie, że aż wywołał zaskoczenie, pozytywne. A na koniec jeszcze upaplaliśmy się i kajaki w błocie wychodząc na brzeg. 18:00, na 122 km rzeki, przepłynięte ok. 15 km, mokrzy, zziębnięci, zmęczeni, głodni. Słychać: już nigdy więcej nie pojadę na extrema, albo: kochanie, jak w przyszłym roku będę chciał jechać, to znaczy że chyba zwariowałem.
Stawiamy Taj Mahala, robimy ognisko, jemy kolację i susząc ubrania zabieramy się do Olowej urodzinowej, Cypisowej chorwackiej, Iskrowej cytrynowej… i jakoś emocje odpuszczają i wraz z utratą sił, topnieje załoga przy ognisku. O 22:00 zostało już tylko 2 Tomków.

niedziela, 26.09.2010
Pobudka przed ósmą. Niektórzy spali po 10-11 godzin. Jeszcze śniadanie i siły już nabrane do kolejnego dnia przygody. Według planu mamy dopłynąć za most w Starym Dębnie, ale czy damy radę? Na wodzie ostatnia załoga jest już o 10:20. Początkowo łoziny i przeszkody, ale po minięciu mostu w Krosinie rzeka przybiera bardziej leśny charakter. Mało łozin, niezbyt dużo przeszkód. Takie płynięcie rozleniwia, sprawia, że w gardle jakoś sucho się szybko robi… Tylko Iskier spieszy się do dziecka, dzisiaj musi już kończyć i po wczorajszych przygodach decyduje, że skończy na moście w Doblu a nie jak zakładaliśmy wcześniej w Starym Dębnie. Przed Doblem jeszcze niespodziewana przenoska na elektrowni i już o 13:00 jesteśmy na moście (111 km). Robimy sobie dłuższą przerwę, przyjeżdża Tomek i zabiera Iskiera.
Dalej rzeka silnie meandruje, bardzo dużo łozin. Kilkukrotnie trafiamy na duże zwałki, gdzie bez pomocy Kowala czy innego druha, nie dałoby się przejść. I tak dopływamy o 16:20 do mostu w Starym Dębnie (100 km). Tabliczka informuje nas o ścieżce do wioski i możliwości zwiedzania zabytkowego kościoła, jednak płyniemy dalej. Za mostem trochę łozin i porządna zwałka, Kowal wychodzi z kajaka i pomaga przeciągnąć kajaki po przeszkodzie, następnie instruuje jak pokonać labirynt zwalonych drzew. Jesteśmy już zmęczeni i o 17:00 zapada decyzja o noclegu na wysokiej skarpie w starym, sosnowym, suchym lesie. Przepływamy tego dnia ok. 25 km na uciążliwej zwałkowej rzece.
Część z nas wciąga kajaki po skarpie, część zostawia je na dole przy rzece. Ale czy bobry nie połakomią się na nowy kajak Torstena wykonany ze sklejki?
Tym razem nie mamy najmniejszych problemów ze znalezieniem drewna. Pod nieobecność Iskry Kowal zajmuje się ogniem, zrobił nawet ławeczkę do siedzenia przy ognisku. Odgraża się, że zrobi też latrynę. Las jest suchy i ciepły, więc mokre ciuchy schną na rozwieszonych linach bez konieczności opalania ich przy ognisku. Tak nam mija ostatni spływowy wieczór w tym sezonie i ostatnia noc w namiotach.

poniedziałek, 27.09.2010
Wstajemy jeszcze przed ósmą. Dziś wypływamy szybciej, bo zakładamy, że kończymy o 14:00 bo Torstenowi spieszy się do pracy a ma pociąg przed 18:00 ze Szczecina. Po zapakowaniu i zejściu na wodę o 09:30, Kowal funduje nam nielada atrakcję, zjeżdża do wody z bardzo wysokiej skarpy. Zjazd kończy się efektownym sukcesem a my możemy płynąć dalej. Tego dnia nie świeci nam już słońce, niebo zaciągnięte jest chmurami i spodziewamy się deszczu. Oby jak najpóźniej!
Początkowy odcinek to walki z łozinami, nawet ujście rzeki Dębnicy nie czyni Parsęty mniej uciążliwą. Rzeka wciąż bardzo silnie meandruje, łoziny i zwałki. Dopiero na wysokości Wicewa (widać wieżę kościoła) rzeka zmienia charakter. Powoli kończą się łoziny, prąd znacznie przyspiesza, przy brzegach pojawiają się piękne, piaszczyste skarpy, zwałki są potężniejsze. Na szlaku znajdujemy jeden skrót, bystrą wodą omijamy główne koryto rzeki. Jest to zapowiedź kolejnych odcinków.
Na kilku kolejnych zwałkach musimy uważać na silny prąd i pokonanie ich bez pomocy 2 towarzyszy wydaje się niemożliwe, jednak dajemy radę. Przed 12:00 dopływamy do Osówka do starego, zniszczonego młyna i jazu. Na tym odcinku rzeka płynie już szybko szerokim korytem, pojawiają się bystrza a przy pokonywaniu potężnych zwałek trzeba uważać na prąd. Mijamy miejsce, gdzie w 2005 r. na wspólnej wyprawie Shuya&Cypis rzeka była totalnie zawalona i trzeba było przenosić kajak po piaszczystej skarpie. W tym roku rzeka wymyła sobie przepływ po lewej i tamtędy spokojnie przepłynęliśmy. O 12:25 dopływamy do mostu z parkingiem nieopodal Tychówka. Już wiemy, że uda się nam dopłynąć do Rzyszczewa. Dzwonię do Tomka i zamawiam transport. Na przęśle mostu, w wodzie, zawinięty rower. Śmiejemy się, że to wodny! Tymczasem nieopodal mostu czeka nas dość niebezpieczna zwałka. Trudno przejść, liczne drzewa, silny nurt. Kowal ma problemy, Torsten traci wiosło, Shuya i Cypis wybierają inną drogę przeciągając kajaki po zwalonych drzewach. Olo widząc to wszystko wciąga kajak po skarpie na brzeg i obnosi. Jakoś udaje nam się ją pokonać każdy na swój sposób i dalej płyniemy pięknym, leśnym odcinkiem o szybkim nurcie, czasami przesuwając się po zatopionym drzewie, aż do Rzyszczewa. Po 3 dniach płynięcia, 55 km ciągłej walki, docieramy do celu 45 minut przed czasem. Jeszcze tylko trudne miejsce do wyciągnięcia kajaków i jesteśmy wszyscy na brzegu. Zaraz dociera Tomek i jedziemy do Białogardu. Nasze auta bezpiecznie stoją a w kuchni czeka na nas gorący żurek. Dzięki za wszystko Tomku!

Podsumowanie:
Parsęta jest rzeką nie tyle trudną co uciążliwą. Na odcinku Żarkowo – Rzyszczewo nie jest ona zbyt często odwiedzana co widać po dużej ilości zwałek i łozin, aczkolwiek za Krosinem są ślady próby czyszczenia rzeki. Najbardziej malownicza wydaje się być na początkowym i końcowym odcinku, na pozostałych trudno o ocenę, kajakarz pochłonięty jest walką z gałęziami. Mimo licznych uciążliwości udało nam się dopłynąć do celu, nie było żadnej wywrotki, a na naszych ciałach długo jeszcze będą gościć ślady tej niegościnnej rzeki. Rzeka nadawała się na Extrema i udało nam się ją pokonać i wziąć rewanż za porażkę sprzed 5 lat.
Do zobaczenia za rok!