Łyna 2004

 

Trasa spływu:

 

29.07.04 - dzień dojazdu. Na dworzec w Szczecinie przyjechałem o 14.20 i zacząłem szukać Torstenów, którzy mieli dojechać swoim autem, wypełnionym po brzegi 2 kajakami, rzeczami i żarciem na 4 osoby. O 14.26 miał przyjechać pociąg z Niemiec z naszymi nowymi kolegami Christophem i Raphaelem, których miałem zabrać swoim autem do 3-miasta. Nagle dostaję SMSa od Uli, że mają 30 min opóźnienia. Pociąg już wjeżdża, to wysyłam SMSa do Uli: "jak wyglądają nasi koledzy"?. "Wysoki oraz średni łysy z bródką". Odbieram kolegów, przedstawiam się, chyba wzbudzam zaufanie. Dla chłopaków nasze ceny, szczególnie fajek (potem okaże się, że nie tylko...) są dla nich rajem. Umawiamy się z Torstenami, że pojadą autostradą i nie wjadą do miasta, przez co zaoszczędzą sporo czasu. Wyruszamy i spotykamy się na autostradzie za miastem. Do 3-miasta mamy 4 postoje! W Gdyni zabieramy jeszcze Agatę i o 21 lądujemy u Goni, gdzie już czeka cała ekipa. Najpierw pakujemy samochody, by już rano nie marnować na to czasu. Opcja 4+4+2 bardzo się sprawdza. A po spakowaniu jeszcze impreza u Goni, pojawia się Ania Klasyczna. Wspominam, gdyż Ania kolejny rok z nami nie popłynęła i już więcej nie występuje w tej opowieści.

 

30.07.04 - Wyjeżdżamy o 7.15, trasa: krajowa siódemka nie wymaga opisów: zatłoczona i rozkopana. Do Kurek dojeżdżamy na 10.40, poszukiwania miejsca i decydujemy się zacząć pod mostem w Kurkach – szkoda nam czasu na przeszukiwanie terenu. Wypakowujemy rzeczy i pędzimy z samochodami do Olsztyna, gdzie mamy zaklepaną metę na parkingu Hestii. Tadeusz Iskra - ojciec tegorocznego spływu załatwił nam powrotny transport. W organizacji spływu, załatwieniu wielu formalności, przewożeniu nasi kajaków i wielu cennych rad udzielili Panowie Michał i Jakub Kusiorscy – organizacja spływów, kajaki, transport, tel.kom. 693 458 191 tel/fax: (89) 527 6537 www.cumka.prv.pl .  

Po drodze wjeżdżamy do ośrodka w Rybakach, aby obejrzeć miejsce na biwak, jest nieźle. Przyjeżdżamy do Kurek, a na naszym miejscu stoi zorganizowany spływ plastików!!! Nasze kajaki i graty przesunięte są na bok. No to tak: Ci, co czekali w Kurkach poszli teraz na piwo, a ci, co odprowadzali auta zabrali się za rozkładanie kajaków! Wkrótce wszyscy schłodzili gardła zimnym piwkiem w pobliskim barze  i... w drogę.

 

Kurki – jez. Łańskie - odcinek bardzo spokojny, początkowe 1/3 to wąska, urokliwa rzeczka wijąca się wśród trzcin. Dalej mostek, (obok dzikie miejsce do biwakowania) można bez większego ryzyka przecisnąć się pod nim. Jeszcze odcinek leśno-łąkowy i zaczyna się Jezioro Łańskie. Lekki wiatr, mała fala, słoneczko i chłodne piwko. Nic dodać nic ująć. No może tylko po 20 minutach płynięcia na środku jeziora mielizna, na której dziewczyny robią krótką techniczną przerwę. Bravo Girls! W 1/3 długości Łańskiego po lewej ośrodek wczasowy Rybaki położony na bardzo rozległym terenie. Bardzo drogi. Ostatnie legalne miejsce do nocowania, dalej kilka ciekawych miejsc na dziko. Kierowniczka ośrodka ds. meldunkowych [czyt.: Referent ds. Menadżerskich] Halina Krajewska tel. (89)512 6482 powinna usłyszeć od każdego przybywającego, jak bardzo jest ona ważna i jak wiele od niej zależy, a wtedy zawsze znajdzie się miejsce.

Wieczorem dobijają do nas Mańki z dzieciakami. Uzyskali zgodę na wjazd do ośrodka dopiero po załatwieniu wszelkich formalności w recepcji. A wieczorem impreza - moje 33. urodziny. Dostałem w prezencie prysznic turystyczny, poprzedni uległ zniszczeniu i nie rokował na naprawę i dalsze użytkowanie. Dziękuję! Kris żubrówkę wali bez soku. Ognisko, gitary, śpiew, drinki i żubr, który od tego wieczoru występuje nie tylko w puszczy.

 

31.07 jez. Łańskie – Ruś. Na ten dzień chyba czekali wszyscy – oto przed nami osławiony, piekielny przełomy Łyny!  Rano pakujemy nasze rzeczy, ale nie wkładamy ich do kajaków. Iskra - ojciec spływu załatwił nam przewóz rzeczy do Rusi. Przez rezerwat "Las Warmiński" lepiej płynąć na pustaka. A w ogóle, żeby płynąć należy uzyskać pozwolenie Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody przy Warmińsko-Mazurskim Urzędzie Wojewódzkim.

 

Takie zezwolenie wygląda TAK.

 

Potrzebna jest również zgoda ośrodka URM w Łańsku – bez niej można spotkać się z odmową przepłynięcia.

Jednak zanim ruszyliśmy jeszcze poranna kąpiel, paniczne poszukiwanie portfela przez Cypisa i pierwsze pływanie na kajaku Kuby Manieckiego. Na koniec pakowanie samochodu i... 12.10 wyruszamy. Początkowo Łańskim płyniemy na północ i po ok. 30 min. Zwartą grupą wpływamy pod ośrodek rządowy. Straszono nas skuterami i patrolami, tymczasem pusto było nawet w budce wartowniczej. Biały usilnie starał się odnaleźć jakąś panią minister, penetrując brzegi przy pomocy ś.p. Lornetki, śpiewając przy tym: "hej suczki ... znamy wasze sztuczki..."  Pod koniec jeziora z prawej długi pomost i przy nim trzeba płynąć po prawej i wpływa się na krystalicznie czystą Łynę. W wodzie liczne ryby doskonale widoczne gołym okiem. Wpływamy na jez. Ustrych. Cisza i spokój. Przed końcem po prawej fajne miejsce na nocleg, my jednak nie korzystamy – poza tym to już rezerwat przyrody. Na końcu jeziora przenoska - pierwsza z kilku nielicznych elektrowni/młynów. Wynosimy z prawej, wodujemy z lewej. Przygotowujemy sprzęt, dalej zaczyna się ostra jazda. Bardzo ostra jazda. Na szczęście mamy kajaki puste. Początkowo płyniemy kilkanaście minut nie wychodząc z kajaków, jedynie wymontowując stery, by nie przeszkadzały przy silnym prądzie. Jednak niedługo potem więcej czasu spędzamy w wodzie niż w kajakach. Permanentne zwałki, przez które przenosimy nasze, na szczęście, puste kajaki. Bardzo silny prąd, kamienie, zwalone drzewa. Co chwilę ktoś wyskakuje do wody. A często, bardzo często wszyscy są w wodzie i przenosimy kajaki przez przeszkody. Raz Gosia o mało co nie została zmiażdżona przez drzewo i tylko szybka ewakuacja z kajaka przez Cypisa zażegnała katastrofę - choć wiosło popłynęło, raz Iskra-Biały team zaczerpnął wody kajakiem, raz Shuya akrobatycznym przewrotem przez plecy w ostatniej chwili nie dopuścił do wywrotki.

  

Dopisek Iskry: to że Cyki niemal pozbawił Gosię głowy a Shuya wyskoczył saltem z kajaka niczym Leszek Blanik nie znaczy że my nabraliśmy wody - to są pomówienia, ale rozumiem że trzeba było jeszcze raz dowalić załodze Titanica. Walczyliśmy 5 godzin i była to bardzo ciężka walka. Ku naszej uciesze bez dziur i strat. Na koniec dopływamy do Rusi, gdzie akurat tego dnia mieszkańcy obchodzą 630 lecie powstania wioski i to na naszym polu biwakowym - plaży miejskiej – odbywają się festyny i konkursy. Piwo leje się strumieniami i 0 miejsca na rozłożenie choćby parasola. Chłopaki dostają informację, że można się rozbić we wsi u Pani „jakiejś tam”. Dopływamy do przenoski i panowie idą na zwiad. Okazuje się, że polecana Pani jest zaskoczona i absolutnie nie pozwala rozbijać się na swoim terenie. Mamy pat. Przy przenosce na tamie spotyka nas pijany miejscowy i po 20-min gadce mówi, że on nie musi, ale pozwoli nam się rozbić na łące, którą dzierżawi jego znajomy. To miejsce znajduje się na zboczu na kretowisku.  [INFO: Z plaży na koniec uciążliwej przenoski przewózkę kajaków organizuje P. Nowicki 089 511 811 5 - o czym dowiadujemy się wieczorem od miejscowych]. Odwiedza nas również patrol policji i radzi nie wdawać się w bójki z miejscowymi i jakby co dzwonić na 112.

Ogniska nie ma, siedzimy przy lampach i pijemy alkohol od Torstena – fińskie miniaturki alkoholi spożywanych przez naszych północnych, dalekich sąsiadów. Anyżówka wchodzi jak woda. [Torsten: miniaturki w Rusi były szwedzkie, nie fińskie (co za różnica, ale to apropos niemieckiej precyzji...)] Tej nocy jednak odbywa się wyprawa na festyn Krisa, Rafała i Białego. Rezultat powrotu z balangi: połamaną tyczkę od namiotu oglądamy do końca spływu.

 

01.08 Ruś - Olsztyn – Dywity. Rano pobudka, i znowu pakowanie nie do kajaków. O 10.00 przyjeżdża Kuba - kuzyn Iskry i przewozi nasze kajaki do Olsztyna. Słuchamy zdania lokalnych wyjadaczy i nie pchamy się na mało ciekawy odcinek do Olsztyna z 3 przenoskami oszczędzając przy tym czas na bardzo atrakcyjny odcinek do Bartoszyc. Kuba obraca 3 razy, w końcu pakujemy się do wody w Olsztynie pod zamkiem w centrum. Odwiedzamy Sphinksa, robimy zakupy, małą „imprezkę” na brzegu Łyny, Cypis napina się za dżem za 3.60 pln. i w drogę. Odcinek do Dywit idzie nam łatwo. Rzeka bardzo fajnie płynie, ma przez pewien czas szybki nurt, ale po doświadczeniach dnia poprzedniego jest to dla nas betka. Po 30 min. Przeszkoda po całości. W dodatku oblepiona całą masą śmieci z Olsztyna. Nie ma jak obejść, nie ma jak przenieść. Dzielny Iskra kładzie się na dziobie Titanica i przepiłowuje deskę, teraz trzeba przejść po wodorostach. Najlepsza metoda to razem na "trzy", czyli: raz! raz! raz!, tylko że najpierw trzeba dobrze ustawić kajak co przy silnym nurcie nie jest proste. Po drodze Cypis naliczył 36 opon w wodzie. Po kwadransie prąd słabnie i zaczyna się zalew. Woda właściwie stoi i cały akwen porośnięty jest zielskiem. W takich warunkach płyniemy do ujścia rzeki Wadąg oraz elektrowni Łyna i tam spotykamy 2 gości na dmuchanym kajaku. Pokonujemy razem przenoskę. Oczywiście oni szybciej. Trudne wejście do wody, pomimo ładnego pomostu. Wysoko, że aż strach rzucać ciężkie pełne kajaki do wody. Na ostatnim kajaku Kris łapie lekką kontuzję języka, co przy jego zawodzie może być tragedią. Po przenosce rzeczka jeszcze trochę płynie, potem zwalnia i prawie się zatrzymuje, czyli jesteśmy na miejscu na biwaku w Dywitach.

Biwak znajduje się na półwyspie, dlatego kajakiem należy opłynąć półwysep i wejść jakoby od tyłu. Trawka ładnie wystrzyżona, równiutko, eleganckie miejsce na ognisko, ale drogo, bardzo drogo. Po długich targach i po znajomości wyszło 7,8 zł na głowę. Na biwaku nie ma drewna, by nazbierać na ognisko, za to można zakupić za 16 zł. taczkę drewna. Są prysznice nawet z ciepłą wodą, ale jak jest ciepła - to jest, a jak nie ma - to trudno. Jednak za 5 zł. dostaje się klucz do specjalnej łazienki, gdzie zawsze jest ciepła. My mieliśmy to szczęście, że byliśmy prawie jedynymi gośćmi i nie zużywaliśmy tak ciepłej wody, by nie starczało dla każdego. Jest również świetlica z kominkiem na wypadek deszczowych dni.

Razem z nami na biwaku zatrzymali się dwaj kajakarze z dmuchano-gumowego brata naszych składaków. Chłopaki z Bartoszyc mieli problem ze sprzętem, bowiem mieli dziurę, niestety, pomimo naszej pomocy nie udało im się naprawić sprzętu. Jednak spędzili z nami noc przy ognisku. Co ciekawe, wybrali się na spływ bez namiotu i śpiworów. Spali na ziemi na kocu pod kocem. Dobrze, że nie padało!

A my wieczorem ognisko i graliśmy z Cypisem niezłe kawałki. Impreza bardzo udana, Biały odbywał z Agatą terapię w namiocie po opowiadaniu o śledziach z Gdyni; Kris opowiedział nam swoją historię, jak to po pechowym dniu uważać należy nawet w kiblu, usłyszeliśmy niemiecki podkład głosowy pod Krecika...

 

2.08 Dywity. Rano zabraliśmy się za przegląd sprzętu, ja muszę naprawić mocowanie steru, gorzej u Cypisa, ma pękniętą podłogę kajaka, akurat pod swoją dupą. Potem śniadanko, żegnamy kolegów na kajaku gumowym i ... zaczyna padać. Niemieckie ekipy - zajęcia w podgrupach, Cyki walczy z podłogą, w naszym namiocie spotkaliśmy się pozostałą piątką, czyli: Gonia, Agata, Iskra, Biały i Shuya.  Wypiliśmy kawkę, piwko, pogadaliśmy i postanowiliśmy wybrać się do sklepu, bo przecież w deszcz nie będziemy płynąć. Droga do wsi Brąswałd zajęła nam z 25 minut. Nie było baru, ale znaleźliśmy sklep i naprzeciwko przystanek autobusowy. Siedzieliśmy na przystanku obalając kolejne kolejki. Po piątej postanowiliśmy wracać. Z pieśnią na ustach, dumnie prężąc tors. Ciągle padało. Przenieśliśmy się do świetlicy, której po sporządzeniu obiadu nie opuściliśmy aż do rana. Nasza piątka stałą się Drużyną A, która pozdrawiała Pika Czu, robiła salut i pierdut. I tak ze sto razy. Cyki jako samotny pegaz i Dawid Koperfild w jednej osobie upił się indywidualnie.  Tego wieczora ostro pojechaliśmy z muzą, najpierw nasze swojskie kawałki, a na koniec niemieckie szlagiery. Pierwszy raz Niemiecki Team (Ein Duftes Team) był tak silny wokalnie, że Kosaken hey hey hey brzmiało po kozacku.

 

03.08 Rano spotkał nas nieprzyjemny incydent ze strony właściciela biwaku. Zażądał od nas większej opłaty za drugi nocleg, niż mieliśmy ustaloną za pierwszy, a także postanowił obciążyć nas za rzekomo uszkodzoną przez nas umywalkę. Iskier, gdy to usłyszał, chciał mu po prostu pierdolnąć, Biały, gdy to usłyszał, chciał zajebać mu toporkiem, tylko Cypis niefortunnie zostawił go w samochodzie, Cypis też by mu chętnie jebnął, ale właśnie coś mu wypadło. Wobec powyższego, jako niespotykanie spokojny człowiek, poszedłem raz jeszcze do gościa i spokojnie powiedziałem mu, że metody zarządzania biwakiem są dalekie od ideału, powinien nam dać większy upust, gdy zostajemy na drugi nocleg, a tym bardziej, gdy pada, by zatrzeć negatywny obraz miejsca. Nie jest argumentem, że muszą po nas sprzątać, bo w końcu chlewu nie zostawiliśmy, lecz kibel, prysznic czy świetlica noszą normalne znamiona używalności. A co się tyczy umywalki, to nie będziemy płacić za coś, czego nie zepsuliśmy. Zapłaciliśmy po 10 za osobę i się pożegnaliśmy. LUDZIE!!! JEŚLI NIE MUSICIE, NIE ODWIEDZAJCIE TEGO MIEJSCA. FACET MA CENY Z KOSMOSU I ZDZIERA ZA WSZYSTKO (przebywanie na terenie biwaku – jeśli się np. kogoś odwiedza - 3 pln). A TEN NUMER Z UMYWALKĄ TO JUŻ BYŁ SZCZYT CHAMSTWA. WOKÓŁ JEST TYLE ŁADNYCH MIEJSC DO ZATRZYMANIA SIĘ NA DZIKO!

Dywity – Kłódka Wyruszamy po 11, pogoda się poprawia, przed nami może nie najdłuższy odcinek, ale 2 przenoski. Po kilku minutach płynięcia odbijamy z głównego koryta i wpływamy w prawo w boczny kanał doprowadzający wodę do elektrowni. Wkrótce mamy przenoskę. Lecz jak pech, no to pech. Akurat tego dnia przyjechała ekipa remontowa i rozłożyła rusztowanie na ścianach elektrowni uniemożliwiając nam sprawną przenoskę. Zmusili nas do obnoszenia kajaków po stromych skarpach. Wpłynęliśmy za przenoską na malutkie jeziorko, potem prosty kanał i na większe jezioro Mosąg, zakończone miejscem naszej ewentualnej przenoski. Jest to silne zwężenie, nad którym znajduje się most i w środku zwężenia jest wąskie przęsło. W tym miejscu prąd jest bardzo silny, dodatkowo od góry blokuje zastawka, a dalej małe bystrze i niewielki próg. Podniesione są tylko dwie zastawki, z czego pod jedną można przepłynąć kładąc się w kajaku. Żeby jeszcze trochę ubogacić to miejsce należy dodać, że pod przęsłem wystają żelazne pręty ze zbrojonego betonu. Podpłynęliśmy do tego miejsca i... Torsten z Uli przeszli. Zaraz za nimi poszli Iskra z Białym i... nagle chłopaki zwątpili i metr przez przęsłem zaczęli się wycofywać, wykonali lekki skręt w prawo, a nurt dokonał reszty zniszczenia. Titanikiem rzuciło w przęsło następnie obróciło, że chłopaki powpadali do wody, a na koniec, gdy już Titanik był zalany wodą, przybrał pozycje mistrza yogi i skierował się dziobem i rufą w tą samą stronę. Po prostu owinął się wokół przęsła. Widok niecodzienny i dramatyczny. Tadeusz Iskra próbował jeszcze walczyć, by minimalizować straty, ale nadszedł już czas, by zatroszczyć się o własny los. Biały był już po drugiej stronie zastawki, a Iskra odwinął kajak z przęsła przepuścił go pod zastawką i przepłyną wraz z nim przez bystrze. Biały jeszcze przez chwilę oceniał sytuację, po czym przepłynął za Iskrą. W tym czasie na lądzie rozpoczęła się akcja ratunkowa. Kris natychmiast zrzucił ubranie i klapki i rzucił się wpław w kierunku zabójczego prądu na ratunek. Na szczęście załodze Titanika udało się odwiązać łódź od przęsła i zepchnąć z prądem na bystrze. Wobec takiego obrotu spraw Kris zawrócił. Tymczasem Cypis, który to zacumował do lewego brzegu, rzucił się biegiem przez most na drugi brzeg celem pomocy kolegom. Nieodzowna pomoc nadeszła od Torstena i Uli, którzy to będąc już po drugiej stronie wyłapywali płynące rzeczy chłopaków. Po wyciągnięciu Titanika na brzeg oczom ukazał się ponury widok. Wzdłużnice połamane, burtnice połamane i wręga też... Na szczęście poszycie było całe.  Zawisło widmo kończenia spływu. Poza tym prawie żadnych strat oprócz czapek obu Panów, które spoczęły na dnie. Szacowanie marnych szans i zapada decyzja – naprawiamy. Dzielna ekipa remontowa wzięła się do roboty i w 4 godziny dokonała cudu, rzeczy wręcz niemożliwej. Z zebranych do kupy wszystkich posiadanych materiałów wzmocniono konstrukcję. Bardzo przydatny okazał się znak zakazu fotografowania. W tym czasie dokonaliśmy zakupów, a dziewczętom udało się złapać odrobinę słońca, umilając zupełnie przy okazji trudy składania kajaka. Już po 17 wypłynęliśmy w dalszą drogę. Titanik jednak nie zatonął i płynął dalej. Brawo !!!  [Torsten: Co do prętów pod mostem - widzieliście je czy tylko wiecie o nich z opowieści wuja Iskry? Bo wróciliśmy jeszcze do miejsca w drodze z powrotem, szukając kapelusza Krisa - słońce wtedy świeciło pionowo do wody, więc widoczność była dobra - żadnych prętów nie widziałem. Oczywiście nie dam głowy bo woda jest mętna, ale myślę że nic nie ma.]

Trasa do Kłódki zajęła nam 3 godziny. Rzeka wije się pięknie wśród łąk, przeszkód prawie wcale, wszystkie do przejścia. Po 20 dopływamy do Chaty Wuja Toma vel Tadeusza w Kłódce 5 metrów za mostem – to teren prywatny !!  Rozbijamy namioty, kolacja, ognisko. Kris łoi bolsa.

 

04.08 Kłódka – Smolajny Tego dnia w planach jest Dobre Miasto. Rano słońce pali niemiłosiernie. Każdy szuka cienia. Można też przetestować prysznic, bowiem wejście do wody jest fatalne. W końcu płyniemy. Po godzinie rzeka jednak kończy akt zniszczenia Titanika. Kajak na szybszym nurcie wpada na niewidoczny fiut sterczący lekko pod powierzchnią wody. Sęk tnie dno powłoki Titanika na długości 50 cm. Co gorsza nie ma nawet się gdzie zatrzymać. Klejenie trwa 3 godziny i prawie flaszkę bolsa. W tym czasie byki tratują rozłożone do suszenia na łące rzeczy chłopaków i trwa dramatyczna walka Gosi, Agaty, Uli, Torstena i Cypisa z rozjuszonym stadem. Jak ktoś nie wierzy w pecha, staje się wierzącym. Biały decyduje: to mój ostatni raz. Jednak dzielnie kontynuuje spływ. W wodzie pojawia się sporo przeszkód, wymagają one czasem niezłego kombinowania, lecz dajemy radę i ok. 17 docieramy do Dobrego Miasta. Ma czekać na nas 400 m. przenoska. Nasz zwiad odkrył, że za przenoską jest most, pod mostem bystrze, a za bystrzem ostry zakręt w lewo, a dokładnie na zakręcie na prawym brzegu stoi pogłębiarka, która zagradza większość rzeki i wręcz zaprasza, by na niej rozbić kajak.

Przenoska to 150 m i to spokojne wejście i wyjście – choć trzeba uważać na duże ilości szkła w wodzie. Po szybkiej akcji czas na zakupy. Tego dnia Iskier zakupuje zgrzewkę browaru, trzeba odreagować wypadki i podziękować przyjaciołom za pomoc. Na wodę i...most, bystrze i... Titanik niebezpiecznie skręca w lewo, na szczęście sternik wyszedł z opresji. Pogłębiarkę omijamy bez strat. Jeszcze ponad godzina płynięcia i o 19.30 dopływamy do Smolajn. Rzeka na tym odcinku jest taka sobie – wysokie na 2 metry brzegi, które wyglądają jakby ktoś je przed chwilą przekopał – prawdopodobne dzieło pogłębiarki. Kilkaset metrów przed mostem, po lewej stronie widać piękny pałac Biskupów Warmińskich, a przed nim rozciąga się ogromna łąka, na której właściwie można się rozbijać, o ile nie zostawia się śmieci. Nocleg uzgodnić z Dyrektorem szkoły, która mieści się w pałacu. Kolejny dzień, gdy dopływamy bardzo późno, podczas rozbijania namiotów na łące rozkłada się gęsta mgłą. Myjemy się w prysznicu turystycznym. Wejście do wody jest koszmarnie muliste. Wieczorem, przy ognisku Biały już nie zasiada z nami. Pozostaje w namiocie i kontempluje swoje życie przekichane. Wyśmiała klika sternika z Titanika i już nie fika. Gdzieś z oddali dochodzą nas odgłosy krwawej walki psów. Cypis i Iskra chcą interweniować, bo dźwięki są przerażające, nie zdążają jednak – robi się cicho. Zgrzewka piwka jakoś wolno schodzi. Gwiazdy na niebie świecą wyjątkowo mocno, obserwujemy jak spadają i spełniają romantyczne życzenia.

 

05.08 Smolajny – Urbanowo. Rano – ojciec spływu wraz z Gosią i Cypisem idą po pieczątki i oficjalną zgodę na biwakowanie – rychło w czas, ale zawsze. Po śniadaniu udajemy się na wycieczkę i zakupy do sklepu w Smolajnach. Oglądamy kompleks pałacowy, a następnie kosztujemy Tyskiego butelkowego w lokalu, gdzie Kris z Rafim nie odchodzą od stołu bilardowego. Upojnie mija upalne przedpołudnie, tylko Cyki, Iskra i Biały smażąc się na słońcu kleją ponownie Titanika. Dlatego część ekipy wraca wcześniej, by zanieść im zakupione kleje. Znowu wypływamy późno, bo ok. 15, za to przed nami odcinek bez przenoski i kończący się ładną wiejską plażą w okolicach Łaniewa. Z początku płynie się szybko i łatwo, w pięknym lesie. Bardzo malowniczo. Jednak schody zaczynają się po kilku km za mostem. Więcej zwalonych drzew, szybszy nurt. Znajdujemy pod koniec dnia nasze miejsce. Jednak zawalone okolicznymi dzieciakami. Nie mamy wyjścia, zostajemy tutaj. Przy ognisku zostają z nami 4 zepsute dziewczyny. Jesteśmy świadkami, jak naród nisko upadł. W końcu i one odpadają i zostajemy sami. Zaczyna się fajna impreza. Wyciągam gitarę. Kris rąbie bolsa, Biały gorzką żołądkową, ja mu pomagam i zapijam browarami. Dopisek Białego: na wiejskiej plaży Kris walił (wyjątkowo) Smirnoffa - Bolsa nie było w sklepie... pomogliśmy mu zresztą skończyć flachę w wersji "herbatka z miodem" z braku popity...a potem dobił mnie niedokończony browar Cykiego... Białemu rozwiązuje się język i tłumaczy symultanicznie "Agnieszkę" Krisowi. Od tego wieczora Kris podśpiewuje sobie: "Agnieśka ssała mego ooognieśka".

                                                                                                

06.08. Najpiękniejszy poranek na spływie. Kąpiele w rzece, Biały oddaje kilka skoków na Svena.  Potem wielokrotnie biegamy w górę rzeki i wskakujemy do wody żeby z prądem spłynąć do naszej plaży. Niestety, trzeba się zwijać i w drogę.


Urbanowo – elektrownia w okolicy Koniewa. Początkowo nie chce nam się płynąć, długo dryfujemy i osuszamy ostatnie zapasy puszek piwa. Piękny las, rzeka ładnie niesie, od czasu do czasu przeszkody. No i jeszcze okazuje się, że nocowaliśmy o jedną wioskę za wcześnie, czyli mamy do pokonania dłuższy odcinek, niż zamierzaliśmy.  W końcu po 4 godzinach docieramy do Lidzbarka Warmińskiego. Imponujące są budowle nad rzeką, najpierw katedra, potem zamek. Potem elektrownia. Należy płynąć lewą odnogą - kanałem do elektrowni. Ekipa męska robi przenoskę, żeńsko-męska zakupy. Przenoska idzie szybciej, niż zakupy. O 18 jesteśmy już w kajakach. Rzeka ładnie tu niesie. Szukamy miejsca noclegowego za mostem kolejowym, ale nie pod siecią wysokiego napięcia. Jak na złość są fajne miejsca, ale jeszcze nie ma mostu, potem za mostem też są, ale w okolicy drutów. Po długich poszukiwaniach docieramy pod elektrownię i rozbijamy się po jej lewej stronie. Teren fatalny, niestety dzień bez ładnego dojścia do wody. Cyki napełnia prysznic, więc można się umyć. Wieczorem ognisko. Mamy fajny klimat. Ale coś żołądkowa szybko znikła, jedna i druga krowa. Biały miał tej nocy ostre ssanie i... chciał mi nawet wpierdolić, na szczęście zaliczył knockout od Goni i padł przy ognisku.  Potem trzech trza było, by go do namiotu wsadzić i... to nie koniec, całą noc wył jak jeleń na rykowisku: Cyki!! K...waaaa!!! Całe szczęście, że mam duży namiot, bo zmieścił się u nas poszkodowany współspacz Białego. Z głębokim współczuciem przyjęliśmy go z Agatą do siebie.

 

07.08 Koniewo – Bartoszyce. Ech – ostatni dzień na wodzie. Rano kolejny dzień upału. Okazuje się, że woda podeszła o kilka metrów do przodu zalewając nam kajaki. Za 3 godziny woda wraca do dawnej linii. Dopływamy do przenoski, z prawej strony wyciągamy przy betonowym brzegu i nosimy ostrym zboczem do wody. Bardzo karkołomne, ale co to dla nas. Po drugiej stronie wymarzona kąpiel w rzece i o 12 w drogę. Założenie jest takie, by dopłynąć jak daleko się da. Więc płyniemy. Okazuje się, że bardzo szybko mijają nam kilometry. Prąd jest tu silny, a przeszkód mało. Okolica– przepiękna !!!!  Cały czas płyniemy w lesie, pojawiają się nadzwyczaj malownicze widoki wysokich skarp i ostrych zakrętów.  Po drodze śpiewamy sobie piosenki, by w rytm szant, czy innych utworów sprawniej wiosłować. Przy okazji poznajemy nieznane losy Bronka w więzieniu. Zaskoczeni niebywale szybkim tempem płynięcia po 3,5 godz. Zaczynamy szukać miejsca do zakończenia spływu i... trafiamy na teren wojskowy, skąd się szybko ewakuujemy. I... nagle się okazuje, że po 3,5 godzinach wiosłowania od elektrowni jesteśmy już w Bartoszycach! To był naprawdę bardzo malowniczy odcinek, jeden z najpiękniejszych, jakimi do tej pory płynęliśmy i cieszymy się, że go nie odpuściliśmy. W centrum Bartoszyc za mostem drogowym na trasie na Bezledy,  wyciągamy kajaki z prawej na trawę w parku. Pada decyzja, że pakujemy samochody i przewozimy się nad jezioro, aby ostatnią noc i poranek spędzić w jakimś miłym miejscu. Kierowcy jadą do Olsztyna po auta, reszta ekipy składa kajaki i się alkoholizuje.

Nocleg spędzamy nad jeziorem Limajno. Przy blasku reflektorów samochodowych rozkładamy namioty. Potem kąpiel w jeziorze, ognisko i kończymy historie o Bronku. Podziwiamy przy okazji sztuczne ognie, które nowożeńcy weselący się w pobliskim ośrodku zamówili, aby uświetnić koniec naszego spływu.

 

08.08 jez. Limajno. Niestety czas do domu.  Torsten zapakował swoje auto po mistrzowsku. Zmieścił w nim 4 osoby, 2 kajaki i rzeczy dla 4 osób. Ach ta Niemiecka precyzja! A reszta ekipy pakuje się do autka Szuji i Cypisa, i rusza do 3-miasta. Wieczorem spotkamy się w Gdyni na tradycyjnym towarzyskim zakończeniu spływu.

 

Powrót Łyna

 

Nasze Spływy

 

Strona Główna