Aby obejrzeć zdjęcia Torstena z naszej wyprawy zapraszam na stronę Torstena:
Są do oglądnięcia zdjęcia Cypisa i Shuyi również na stronach Tostena:
Udział wzięli:
· · Gosia i Cypis
· · Torsten i Shuya
· · Misiak
· · i częściowo Biały.
Dzień 1 – środa 26 czerwca.
Postanowiliśmy rozpocząć spływ Zbrzycą w Sominach – małej wiosce z sympatycznym barem, leżącej nad jez. Somińskim. Najdogodniej wodować kajaki na prywatnym polu biwakowym po lewej stronie – pierwszy dom po lewej stronie przy wjeździe do Somin – właściciel Pan Chapka.
Na miejsce przyjechaliśmy (Gosia, Cypis i Biały) jako pierwsi, grupa szczecińsko-berlińska (Torsten, Shuya) dotarła nieco później, zaraz po zachodzie słońca. Misiak miał dotrzeć w dniu następnym około 14.00.
Szybko rozbiliśmy namioty – po raz pierwszy w tym sezonie i tradycyjne długo rozmawialiśmy, co u nas słychać. Jedyne, co mąciło nasz sielski nastrój to prognozy pogody, które niestety nie były pomyślne. Aż w końcu opad deszczu zakończył nasze posiedzenie i wygonił do namiotów.
Dzień 2 czwartek.
Rano obudził nas deszcz i niezbyt ciekawa pogoda. Postanowiliśmy po śniadaniu rozłożyć kajaki, czynności te przerwał jednak deszcz. W końcu po paru godzinach pogoda trochę się poprawiła i mogliśmy dokończyć rozkładanie sprzętu. Około 14.00 dojechał Misiak. Pogoda znowu się załamała. Zrobiliśmy wówczas mała naradę wynikiem, której najpierw odstawiliśmy samochody do stanicy wodnej nad jez. Witoczno (gdzie kończyliśmy spływ), a następnie udaliśmy się gromadnie do baru, wypłynięcie przekładając na dzień następny.
Wieczorem pogoda na tyle się poprawiła, że zorganizowaliśmy sobie małe ognisko z tradycyjnymi śpiewami.
Dzień 3 piątek.
Dzień wstał bardzo wietrzny, ale na szczęście było w miarę ciepło i nie padało, słońce przedzierało się ambitnie przez chmury. Pożegnaliśmy się z Białym, który niestety nie mógł z nami dłużej zostać, szybkie pakowanie i wreszcie na wodę. Przepłynęliśmy jezioro Somińskie, pod koniec którego tworzyły się już spore fale, wiatr, bowiem nie ustawał. Wpłynęliśmy w sympatyczny przesmyk między jeziorem somińskim a kruszyńskim (który przez to, że zarasta jest trudno znaleźć) i zrobiliśmy sobie mały popas na wodzie. Niebo wypogodziło się jednak wiatr nadal był silny. Po wypłynięciu na jez. kruszyńskie okazało się, że mamy dość dużą falę z boku, choć na początku nie wydawała nam się groźna. Po przepłynięciu jednak kilkudziesięciu metrów musieliśmy odwrócić kajaki dziobem do fali z niepokojem obserwowaliśmy, co raz większe fale napierające z głębi jeziora. To były największe fale, jakie w życiu widzieliśmy na jeziorze. Płynąc Gwdą na jez. Wierzchowo też spotkaliśmy dość duże fale, które zmusiły nas do dobicia do brzegu i zrobienia przewózki ale te w ocenie wszystkich uczestników były większe. Zrobiło się bardzo niebezpiecznie – musieliśmy mocno halsować a przy każdym nawrocie ryzykowaliśmy wywrotkę. Wraz z Gosią dobiliśmy do brzegu, Misiak, Szuja i Torsten dopłynęli do ujścia Zbrzycy. Następnie Torsten doszedł do nas brzegiem i zamienił się z Gosią w kajaku. Gosia zaś wzięła najcenniejsze rzeczy i przeszła brzegiem do Szuji i Misiaka. Ruszyli przez fale i po dziesięciu minutach lekko przerażeni dobiliśmy do reszty załogi. Po krótkim odpoczynku, – co by nie mówić było to jednak mocne przeżycie – ruszyliśmy dalej.
Po kilkuset metrach płynięcia rzeczką wypłynęliśmy na spokojne wody płytkiego jeziorka Parzyn. Strzeliliśmy kilka browarków oraz pamiątkowych fotek i dalej w drogę. Nie trudno znaleźć ujście rzeki z jeziora. Dalej Zbrzyca mniej więcej do wioski Kaszuba płynie bardzo malowniczo przez las. Mniej więcej w połowie drogi między jeziorem Parzyn, a ujściem rzeczki Młosiny do Zbrzycy jest przenoska przy starym, nieczynnym młynie – niestety dość kłopotliwa, ale bez przesady. Przenosić z lewej strony około 20 metrów. Dalej Zbrzyca bez dodatkowych atrakcji płynie malowniczo lasem. Tegoż dnia zaplanowaliśmy biwak w okolicach Kaszuby i po minięciu zabudowań zaczęliśmy intensywnie rozglądać się za dogodnym miejscem – Zbrzyca nie ma zorganizowanych pól biwakowych, więc trzeba rozbijać się na dziko. Pierwsze miejsce, które wydało nam się w miarę sympatyczne znaleźliśmy dokładnie w miejscu gdzie wspomniana wcześniej Młosina wpada do Zbrzycy – jednak pasła tam się krowa, co sugerowało, że jest to regularne pastwisko. Wpłynęliśmy pod prąd Młosiną i po kilkudziesięciu metrach na lewym brzegu wypatrzyliśmy w miarę dogodne miejsce na rozbicie trzech namiotów. Miejsce było na lączce przy rzece lub na górce na starej, zarośniętej drodze na skraju lasu, wybraliśmy to drugie - jedno z najpiękniejszych miejsc biwakowych, na jakich spałem. Po mniej-więcej godzinie od rozbicia w naszym obozie pojawił się właściciel łąki, na której rozbiliśmy namioty – na szczęście nie miał nic przeciwko naszemu obozowi. Po zjedzeniu obiado-kolacji rozpaliliśmy ognisko i rozpoczęliśmy tradycyjne Polaków (i Niemców) przy ogniu rozmowy od czasu do czasu przygrywając na gitarach.
Dzień 4 sobota.
Niestety od rana padało dość mocno. A że nie przestawało do południa, postanowiliśmy, że tego dnia nie popłyniemy, ale za to w niedzielę będziemy musieli przepłynąć 25 km.
Deszcz padał prawie do 16.00, jak tylko przestał podjęliśmy decyzje żeby pójść do wsi i zrobić zakupy. W pobliżu naszego biwaku były dwie wsie: Kaszuba- bliżej i Leśno – dalej. Uznaliśmy, że pójdziemy do Leśna, jako że jest większe. Niestety po półgodzinnym błądzeniu po okolicznych łąkach w poszukiwaniu właściwej drogi zawróciliśmy i obraliśmy za cel Kaszubę. Do Kaszuby dotarliśmy bez problemów. Po drodze minęliśmy tajemnicze gospodarstwo rolne, na terenie, którego właściciel urządził małą wystawę sprzętu rolniczego. Na szczęście okazało się, że we wiosce jest sklep, – a właściwie piwnica jednego z domów przerobiona na symboliczny sklep. Dla zainteresowanych jest to jeden z domów stojący przy drodze łączącej Rolbik z Leśnem – bodajże trzeci dom po lewej stronie od skrzyżowania stojąc twarzą w kierunku Rolbika.
Zrobiliśmy zakupy i w lekkiej mżawce wróciliśmy do obozu, badając przy tym przenoskę przy starym, ale nadal czynnym młynie – elektrowni w Kaszubie. Po obiedzie przygotowaliśmy ognisko – wszyscy oprócz Torstena, który pozostał na czatach w obozie mieliśmy przemoczone buty spodnie do kolan, mokra trawa działa jak mały prysznic. Przy ognisku przesuszyliśmy spodnie i buty.
Wieczorem zaczęło się przejaśniać i wyszło nawet słońce. Leki ciepły wietrzyk wysuszył namioty. Temperatura też się podniosła, przez co ognisko zakończyliśmy nad ranem.
Dzień 5 niedziela.
Pogoda postanowiła nas nie rozpuszczać i rano powitała nas spowitym w chmury niebem. Na szczęście jeszcze nie padało, – ale my nie mieliśmy już wyboru, – co prawda zawsze mogliśmy pójść po samochody, ale oznaczało to by porażkę, a tego nasza spływowa duma by nie zniosła.
Zjedliśmy śniadanko i szybko znaleźliśmy się na wodzie. Dopłynęliśmy do Zbrzycy i po kilku minutach płynięcia wąską rzeczką byliśmy już przy młynie-elektrowni w Kaszubie. Kajaki przenosi się lewą strona obnosząc budynek przyległy do młyna – całość około 60 metrów. Oczywiście nie obyło się bez zdjęcia – młyn, bowiem wygląda na zabytkowy.
Za Kaszubą Zbrzyca płynie bardzo malowniczo skrajem lasu, jest wąska, niezbyt bystra i czasem mocno meandruje. Po drodze można spotkać kilka zwalonych drzew, kładek. Jedno drzewo przy wysokim poziomie wody może spowodować przenoskę prawą stroną.
Po drodze złapał nas przelotny deszczyk. Dopłynęliśmy do miejscowości Milachowo-Młyn gdzie znajduje się ostatnia na szlaku Zbrzycy stała przenoska. Jest to kolejny młyn, tartak albo elektrownia. Z naszego kajaki najwygodniej przenieść prawą stroną całość to też około 50-60 metrów.
Za przenoską Zbrzyca płynie jeszcze przez jakiś czas płynie skrajem lasu, po czym płynnie przechodzi w typową rzeczkę łąkową z silniejszym prądem i sporymi meandrami. Po drodze na moment nawet się wypogodziło – to znaczy niebo było nadal zasnute, ale słońce dość mocno przezierało przez chmury. Zrobiliśmy sobie z tej okazji krótki popas na wodzie – Misiak jedynie usiadł na brzegu kotwicząc nas pewnie na rzece.
Tuż przed jeziorem Milachowo Zbrzyca wpływa na teren
bagienny, a brzegi zaczyna porastać wysoka trzcina.
Po minięciu jeziora, – na którym pierwotnie mieliśmy rozbić obóz dopłynęliśmy meandrując wśród urokliwych trzcin do Leśnictwa Widno. Następnie po serii kilu przelotnych deszczy minęliśmy ujście rzeczki Kuławy i wpłynęliśmy na jezioro Laska, które wg mapy jest rezerwatem ptasim. Fakt, że ptaków nad tym jeziorem było mnóstwo, a od ich „śpiewu” naprawdę było głośno. Samo jeziorko jest niewielkie i sympatyczne, – ale cały efekt psują efekty przemiany ptasiej materii, – które to efekty z daleka wyglądają jak śmieci na brzegu. Następnie dość szerokim przewężeniem wpłynęliśmy na jezioro Księże. Poczuliśmy mocny podmuch chłodnego wiatru na twarzach i ujrzeliśmy dość duże fale – co prawda nawet w połowie nie były tak przerażające jak te na jeziorze Kruszyńskim, ale działały na wyobraźnię. Jezioro Księże przechodzi w Jezioro długie, któremu taką nazwę nadano nie bez powodu. Na obu brzegach jeziora widzieliśmy kilka dogodnych w mirę miejsc na biwak, ale kilka z nich okazało się być terenem prywatnym. Żadnego regularnego pola nie odkryliśmy. Po mozolnym przepłynięciu jeziora długiego zatrzymaliśmy na krótki odpoczynek pod jego koniec przy pomoście po lewej stronie. Miejsce to nadawało się nawet na miły biwak. Miejsca wystarczyło na kilka namiotów – wyglądało nawet jakby niedawno ktoś tam obozował. Miejsce jednak najprawdopodobniej jest prywatne – pomost był zadbany i dość nowy. Po krótkim odpoczynku dalej w drogę – zwłaszcza, że pogoda pogarszała się. Wpłynęliśmy wąskim przesmykiem na jezioro Parszczenica – następnie zwrot o 90 stopni i płynęliśmy już w wiatrem w plecy w kierunku ostatniego na naszej trasie przepięknego jeziora Śluza. Zaraz po wpłynięciu na jezioro Śluza po lewej stronie wśród drzew znajduje się chyba pole biwakowe, – co prawda widzieliśmy tylko namioty i przyczepę campingową między drzewami, ale wszystko wskazywało na to, że można się tam rozbić. Niestety my usieliśmy płynąć dalej. Jezioro śluza pokonaliśmy dość szybko i wpłynęliśmy na przedostatni odcinek Zbrzycy. Od jeziora Śluza do jeziora Witoczno, Zbrzyca płynie bardzo szeroko, początkowo lasem potem mniej więcej od połowy częściowo lasem i łąkami. Niestety ten ostatni odcinek pokonywaliśmy już w deszczu marząc o suchym samochodzie i ciepłym żarciu. Na koniec tuż przed wpłynięciem na jezioro Witoczno najedliśmy się jeszcze trochę strachu, bowiem wiło dość mocno, woda na rzece była płaska, ale w miejscu gdzie woda z jeziora i rzeki mieszały się powstało coś, co z naszej perspektywy wyglądało na spore bystrze z dość dużą falą. Okazało się, że wiatr wiejący z południa powodował dość duże fale, które na jeziorze nie były tak widoczne jak akurat w tym miejscu – raz - dlatego, że był spory kontrast między osłoniętą od wiatru rzeka a dwa że w miejscu gdzie rzeka wpada do jeziora zwykle jest dość płytko, przez co falowanie jest o wiele większe niż na głębinie.
Odcinek od ujścia rzeki do stanicy wodnej pokonaliśmy już mocno zmęczeni. W końcu wylądowaliśmy. Na całe szczęście deszcz przestał padać i mogliśmy szybko spakować kajaki, zrobić mały obiad.
I taka oto spływ Zbrzycą 2002 zakończył się. Torsten i Szuja spakowali się w polo i po pożegnaniu ruszyli szybko w kierunku Szczecina. Misiak, Gosia i ja chwilę później jechaliśmy już w kierunku Somin gdzie czekał na Misiaka jego stalowy rumak – Accent. Po drodze – zęby oczywiście jeszcze nas trochę zdenerwować wyszło słońce i pogoda zrobiła się iście letnia, – ale to przecież norma - zawsze, kiedy kończy się weekend i zaczyna normalny tydzień pracy pogoda się poprawia. Ale to nie było ważne – za trzy tygodnie, bowiem spotykamy się przecież na Czarnej Hańczy.
Do dalej?